Felieton: znieczulica na co dzień i w sieci

Mam nadzieję, że dobrze rozumiecie ten obrazek. Zamiast manekina wystarczy wyobrazić sobie człowieka, który upada, mdleje, traci przytomność. I tak leży, a ludzie przechodzą obok. Tak to niestety dzisiaj jest. Znieczulica opanowała świat i to niestety nie tylko realny – wirtualny też. Tak samo, jak na ulicy możemy nie doczekać się pomocy, gdy upadniemy, tak w internecie bardzo ciężko jest doprosić się o pomoc. Na przykład, gdy jest potrzebna w postaci pieniędzy na leczenie, zbyt ogromnych, aby zarobić je samodzielnie. Tak właśnie wraz z otwarciem nowej zakładki do pomagania poprzez mój blog zrodził się temat na felieton.

W sieci szybciej, łatwiej? Nic bardziej mylnego…

Każdy prawie korzysta z internetu, więc wydawałoby się, że skoro firmy potrafią pozyskiwać za jego pośrednictwem klientów, to osoby potrzebujące też szybko i łatwo uzyskają w ten sposób pomoc. Nic bardziej mylnego, niestety. Po pierwsze, prowadzenie np. zbiórki pieniędzy w internecie to ciężki kawałek chleba, tak, jak i praca. Nie wystarczy założyć zbiórkę i czekać na wpłaty z założonymi rękami. Trzeba ją promować, udostępniać linki gdzie się da, prosić o wpłaty i udostępnianie. Ostatnio jednak w nieskończoność można to robić, a reakcji jest niewiele. Niestety widać to po zbiórkach Ewy, o której pisałam tutaj jako pierwszej w ramach nowej opcji pomagania poprzez blog. Niby istnieją portale, które umożliwiają właśnie zbieranie pieniędzy, ale co z tego, skoro nie obchodzi ich pomoc innym. Znalazły sobie sposób na zarabianiu na potrzebujących, co jest dla mnie niezwykle perfidne. Biorą prowizje od zebranych kwot, wpłat, a co gorsza każą sobie płacić za promowanie zbiórek. Paranoja.

Ponadto zauważyłam też, że ludzie coraz częściej omijają zbiórki szerokim łukiem. Znieczulica dotarła i tutaj. Jest ich bowiem bardzo dużo. Nie da się pomóc wszystkim, bo można zbankrutować. Ponadto wiele osób ma z powodu pandemii problemy finansowe, ale przecież nikt nie zmusza, żeby na każdą zbiórkę coś wpłacać. Wystarczy udostępnienie. Jeśli 5 osób, które mają po 200 znajomych udostępni zbiórkę, dotrze ona już do 1000 osób. To już wiele, a jeśli z tego tysiąca 200 poda dalej, mając też po 200 znajomych to już ho ho ho. W takim gronie znajdą się na pewno i tacy, co wpłacą mniejsze lub większe sumy. 200 osób wpłacających po 10 złotych to już 2000 złotych. Razem można wszystko, tylko trzeba chcieć!


Znieczulica – skąd ona się bierze?

Postanowiłam się zastanowić, skąd ta znieczulica i doszłam do pewnych smutnych wniosków. Po pierwsze – coraz więcej jest osób w trudnych sytuacjach, coraz więcej tragedii, o których non stop słyszymy i czytamy w mediach. To sprawia, że przywykamy do tych informacji i już nie dotykają nas tak mocno. Stajemy się na to obojętni. Po drugie zaś te zdarzenia dzieją się daleko od nas. Nie dotyczą ani nas, ani członków naszych rodzin czy znajomych. Jeśli bezpośrednio nie mamy styku z kimś w trudnej sytuacji albo sami jej nie doświadczamy, jesteśmy obojętni na innych, myśląc, że nas to nie dotyczy. Musimy jednak pamiętać, że nie jesteśmy z kamienia, nie jesteśmy otoczeni żadną niewidzialną ochronną bańką – ani my, ani nasi bliscy. Nie znamy dnia ani godziny, kiedy nas los może doświadczyć. Czy chcielibyśmy wtedy założyć zbiórkę i patrzeć tylko jak nic nie wpływa mimo naszych usilnych działań? Co wtedy byśmy czuli? Rozpacz, załamanie, strach, że nie uda nam się wrócić do normalności, czy nawet strach, że umrzemy. Nie możemy być tak nieczuli na krzywdę innych, jeśli chcemy, aby kiedyś inni pomogli nam, gdy będziemy w potrzebie.

Znieczulica = śmierć

Brzmi ostro i dosadnie, ale tak! Bo jeśli nie zatrzymamy się na ulicy, by pomóc komuś, kto zasłabł, on może umrzeć, a my będziemy współwinni jego śmierci. Podobnie w sieci – jeśli ominiemy zbiórkę szerokim łukiem, bez wpłacenia choć drobnej kwoty czy udostępnienia, osoba zbierająca pieniądze może nie uzbierać na tę operację czy lek, który może uratować jej życie. Jak nie uzbiera, to umrze, po części przez nas, bo nie chcieliśmy pomóc. Wymawiamy się brakiem pieniędzy, ale sorry – jeśli mamy dach nad głową, ciuchy, jedzenie i pracę, w której zarabiamy choć te dwa tysiące, to nie jest aż tak źle i te 2 czy 5 złotych nas kurde nie zbawi. Nie stracimy przez to nic, a ktoś przybliży się o te złotówki do swojego celu! Ewa, o której pisałam TUTAJ, również umrze bez naszej pomocy.

Jej sytuacja jest coraz bardziej dramatyczna. W aktualizacjach na stronach zbiórek pisze codziennie o nowych zdrowotnych problemach i związanych z nimi kosztach. Ostatnio np. dopadł ją wstydliwy i bardzo bolesny problem w postaci ropnia w pewnym miejscu. Jednak już wie, że cierpienia się nie pozbędzie, bo nikt nie chce się zlitować i pomóc jej uzbierać kasę na zabieg usunięcia. Siedzi biedna na tych zbiórkach całymi dniami ślepiąc w telefon, bo prawdopodobnie nie ma laptopa. Maluje, mimo że prawie nie widzi, prowadzi sklepik na Allegro, bo chce też sama coś robić, a nie tylko żebrać. Tylko że żaliła się ostatnio, że straciła już całkiem wzrok w lewym oku, bo jak prawe zasłania, to już nic nie widzi. Już dawno lekarz jej zabraniał malowania i telefonu. Tylko jak ona ma przestać to robić, skoro tylko tak może uciułać cokolwiek na przeżycie? Jak?! Nikt nie chciałby znaleźć się w tak koszmarnej sytuacji, więc dziwi mnie, że nikt nie chce jej pomóc…


Skoro rząd ma w dupie, nie miejmy my!

Ewa dostaje zaledwie sześć stówek renty inwalidzkiej. To jej starcza tylko na ratę kredytu, który musiała zaciągnąć, by wyjść z bezdomności i teraz musi oczywiście spłacać. Rząd ma gdzieś takich ludzi, jak Ewa, a jest ich na pewno dużo więcej. MOPS – y też mają gdzieś takich ludzi, bo z kolei rząd ma gdzieś MOPS – y. Rząd ma gdzieś NFZ i mimo horrendalnych składek zdrowotnych i tak trzeba zbierać setki tysięcy albo miliony na leczenie. Pandemia sprawiła, że stało się jeszcze gorzej – przestały istnieć wszelkie inne choroby i zdarzenia poza koronawirusem. To jest jeden wielki koszmar, co dzieje się w tym kraju.

Jak udostępniłam wpis o Ewie na stronie na Fb i prywatnym koncie, to na stronie dopiero po włączeniu promowania i reklam na instagramie pojawiły się jakieś reakcje. Tylko co z tego, skoro te lajki nieznacznie przełożyły się na wejścia na blog, nie mówiąc o wpłatach na zbiórkach. Na prywatnym koncie zaś uwaga – jedno wielkie ZERO jakiejkolwiek reakcji. Znieczulica totalna. Dla mnie jest jasne – skoro tu nie potrafią zareagować, to na znajomych nie mam co liczyć sama, jeśli kiedykolwiek będę potrzebowała pomocy. Będę w sytuacji Ewy, skazana na pomoc obcych, którą też jak widać niełatwo uzyskać. Tylko że jeśli Ewa wzrok całkiem straci, to i o tą pomoc nie będzie w stanie już prosić. Jej sytuacja to dla mnie wręcz materiał do poruszenia w mediach. Bardzo Was proszę o udostępnianie podlinkowanego tu wpisu i linków do zbiórek z hashtagiem #tematdlauwagi. Skoro rząd ma takich ludzi gdzieś, nie miejmy ich my, którym żyje się dobrze. Bo nie chcemy znaleźć się w takiej sytuacji, jak oni.