Nie marnujemy jedzenia
Święta, święta i po świętach, mawia się od lat. Moc przygotowań, od połowy, jeśli nie od początku grudnia, a dwa świąteczne dni zlatują szybko jak mrugnięcie okiem. Obiecałam wpis o niemarnowaniu jedzenia, więc będzie. Miał być szybciej, ale pochłonęły mnie przygotowania oczywiście. Do tego doszło kilka nowych pomysłów na wpisy – jeden, dodatek do dzisiejszego – co zrobić z nadmiarem białek jaj, które pozostają nam po wypiekach. Drugi zaś to analiza czy lepiej gotować i piec samemu czy kupować gotowce. Wprawdzie już po gotowaniu i pieczeniu, ale wpisy nie zaszkodzą, zwłaszcza, że białka można wykorzystać już do upieczenia czegoś na Sylwestra. No, ale o tym za kilka dni, natomiast dziś obiecany wpis o niemarnowaniu jedzenia. Przed świętami przegania się łakomczuchów tekstami typu „Nie jedz, bo to na święta”. W drugi dzień świąt sytuacja odwraca się o 180 stopni. Każdy ma pełny brzuch i ledwo może się ruszyć, a formułka sprzed świąt zmienia się na „No jedz, bo się zmarnuje”. Tylko co zrobić, jak oczy by chętnie zjadły wszystko co widzą na stole, ale żołądek stwierdza, że jego granica została osiągnięta?
O chorobach mówi się, że lepiej zapobiegać niż leczyć. To prawda. Można to odnieść jednak do większości naszych problemów. Lepiej im zapobiegać niż potem z nimi walczyć. Wiadomo, nie wszystko można przewidzieć, zdarzają się problemy nieoczekiwane i nagłe. Tak bywa i z marnowaniem jedzenia. Z jednej strony można temu zapobiegać jeśli się wie jak, ale z drugiej zdarzają się sytuacje kiedy zapobiec się nie da i jedzenie ląduje w śmietniku, choć często wcale nie musi. Zacznijmy jednak od zapobiegania. Na czym ono polega? Na rozsądnym planowaniu jadłospisu i zakupów, a także na zachowaniu rozsądku w sklepie, bo wszystko zaczyna się od tego, że za dużo kupujemy. I to nie tylko przed świętami. Na co dzień ludzie marnują duże ilości jedzenia podczas gdy obok są tacy, którzy głodują, bo ich nie stać. My potrafimy wyrzucać jedzenie, bo możemy zaraz kupić nowe w każdym sklepie, a są miejsca na ziemi, gdzie jedzenia brakuje. Odsyłam więc do poprzedniego wpisu, w którym opisałam jak odpowiednio zaplanować zakupy świąteczne, ale zasady, które tam podałam można, a nawet należy wykorzystywać do każdych zakupów, nie tylko tych większych. Odpowiednie zaplanowanie to podstawa. Największy problem z nadmiarem jedzenia mają osoby, które mieszkają same i gotują tylko dla siebie. Ja do takich należę. Istotą problemu jest to, że różne produkty kupuje się w sklepie w określonych porcjach. Trzeba więc kupić całe opakowanie jakiegoś produktu, którego zużyjemy tylko trochę, a reszta będzie leżeć, bo nie mamy ochoty jeść codziennie tego samego. Są jednak produkty, które po otwarciu trzeba zużyć szybko. Przykład: śmietana. Kilka dni po otwarciu można ją trzymać w lodówce, ale tylko kilka, a najlepiej najkrócej jak to tylko możliwe. Tylko, że jak kupię śmietanę, użyję dwie łyżeczki do zabielenia zupy czy sosu, a reszta ląduje w lodówce i leży, bo zupa wystarcza mi na trzy dni, danie z sosem na dwa, a potem nie chce mi się robić kolejnego sosu, bo nie jest to takie zdrowe i jedz tu ciągle to samo. Dlatego właśnie warto planować sobie jadłospis. Planuję zupę, do której zużyję dwie łyżeczki śmietany, kiedy całe opakowanie ma 250 g, więc szukam czegoś, do czego mogę zużyć tą śmietanę. Mogę na przykład zaplanować sobie tartę, albo kruche ciasto i ta śmietana mi pójdzie. Najlepiej wszystko sobie zapisywać. Jeśli mamy gotowy jadłospis to robimy listę zakupów. Kolejny krok to właśnie zakupy. W sklepach nie dość, że kuszą nas promocje, to jeszcze kuszą różne produkty, obok których przechodzimy zanim znajdziemy to, co mamy na liście. W efekcie zamiast z koszykiem z kilkoma rzeczami, stajemy w kolejce do kasy z czubatym wózkiem. W sklepie należy zachować silną wolę, jak najszybciej, nie oglądając się na boki szukać tego, czego potrzebujemy, chwycić to i spadać ze sklepu. Z tym, że warto zwracać też uwagę na datę ważności i jakość kupowanego produktu. Jeśli wrzucimy mandarynki do reklamówki jak popadło to nagle w domu może się okazać, że któraś jest obita, nagnita i kiedy poleżą ze dwa dni to od jednej zaczną psuć się kolejne i będą do wyrzucenia. Wrzucamy jak popadło z półki do koszyka czy wózka mleko, śmietanę czy jogurt, a w domu nagle okazuje się, że za dwa dni kończy się termin przydatności i już wiemy, że nie zdążymy tego zużyć w całości. Karton mleka trzeba zużyć w ciągu 24-48 godzin od otwarcia. Czasem trudno zużyć tak szybko litr mleka. Warto zatrzymać się przy produkcie, który chcemy kupić i sprawdzić jaką ma datę przydatności czy jakiej jest jakości.
Kolejnym sposobem zapobiegania marnowaniu jedzenia jest unikanie błędów, które często zdarza nam się popełniać w domu, a mianowicie:
– nieodpowiednie przechowywanie produktów/potraw;
– przewrażliwienie;
– eksperymentowanie w kuchni kiedy gotowanie nie jest naszą mocną stroną;
Tak więc od nadmiaru jedzenia przechodzimy do jego psucia się. Pomagają w tym nasze błędy dotyczące przechowywania jedzenia. Nie będę pisała o zasadach przechowywania, bo to temat na oddzielny wpis, zresztą niepotrzebny, bo takich artykułów jest w internecie mnóstwo, wystarczy tylko nie być leniem i poszukać. Powiem tylko krótko, że każdy produkt/potrawa powinna być przechowywana w odpowiednich warunkach, a więc w odpowiedniej temperaturze, wilgotności i świetle. Przykład: chleb. Zwykle trzymamy go w chlebaku. Na drugi dzień czerstwieje, a po kilku dniach może pleśnieć. Pleśnie uwielbiają ciemność, ciepło i wilgotność. Do tego, jeśli pleśń jest w pobliżu to łatwo się przenosi, bo zarodniki fruwają i osiadają na wszystkim. Jeśli jednak chleb zapleśnieje zbyt szybko lub też mimo odpowiednich warunków przechowywania, winę ponosi jego producent, nie my, ponieważ najprawdopodobniej chleb został zrobiony z zainfekowanej mąki, czego przyczyną z kolei mogło być nawet zainfekowane ziarno. Zapleśniały chleb należy wyrzucić nawet jeśli widzimy tylko małą kępkę nalotu, bo toksyny mogą być już w całym chlebie. Najgorsza jest żółta pleśń. Niebieskiej nie musimy się bać aż tak bardzo. Jednak jeśli mamy już mocno czerstwy chleb, lepiej dać go ptakom niż czekać aż zapleśnieje, bo takiego to i ptakom dawać nie wolno. Każdą rzecz z nawet niewielkimi oznakami psucia należy wyrzucić, ale lepiej zapobiegać psuciu. I tu kolejny raz odsyłam do opakowań produktów. Są na nich podane zalecane sposoby przechowywania. Lubimy niestety i to bardzo jednak popadać w skrajności. Przewrażliwienie jest kolejnym powodem, przez który wyrzucamy jedzenie często zdatne jeszcze do spożycia! Kiedy coś przekroczy datę ważności, od razu ląduje w koszu, nieważne czy jest zepsute czy nie. Pamiętajmy, że data ważności/przydatności jest to orientacyjna data podana przez producenta, który sugeruje nam, że po tym i tym dniu produkt może nie nadawać się już do jedzenia. MOŻE, ale nie MUSI. Po pierwsze zależy to od tego z jakim produktem mamy do czynienia (suchym, mokrym, otwartym, nie otwartym itp.). Suche rzeczy takie jak makarony, ryże, kasze, mąki, herbaty można przechowywać baaaaardzo długo. Po drugie zwróćmy uwagę na to w jaki sposób podana jest data ważności na opakowaniu. Najczęściej jest napisane „Należy spożyć przed/do”, ale bywa też inaczej np. „Data minimalnej trwałości”. No właśnie, minimalnej. Dlatego nie wyrzucajmy od razu czegoś, co przekroczyło termin przydatności, tylko pomyślmy w jaki sposób to szybko wykorzystać. Nasze przewrażliwienie dotyczy jednak nie tylko daty ważności. Kiedy coś leży nam w lodówce już 3-4-ty dzień, potrafimy uznać, że lepiej to wyrzucić i kupić nowe, bo trudno powiedzieć czy nadaje się to jeszcze do zjedzenia. Wspomniałam już, że media bombardują nas poradami od „znawców”. Z każdego niemal artykułu na te temat dowiadujemy się, że nawet jeśli po czymś nie widać oznak psucia, nie znaczy, że bakterie się nie namnażają i nie produkują już toksyn. Coś w tym jest, owszem, ale nie warto panikować. Mamy gotową potrawę w lodówce. Jest tego dużo. Nie odgrzewajmy wszystkiego na raz. Nabierzmy do garnczka czy na małą patelnię porcję, którą zjemy i tylko to odgrzejmy. Grzejmy z 10 minut. Zupę, sos zagotujmy. Jeśli nie widzimy oznak psucia nawet w odgrzanej potrawie (różnice w smaku, zapachu, wyglądzie) to spokojnie możemy to zjeść. Większość bakterii ginie w wysokiej temperaturze. A jak poznać czy jakiś produkt nadaje się do jedzenia czy nie? Oto dwa przykłady. Jajka możemy przechowywać bardzo długo. Z czasem rozrzedza się nieco białko. Jednak jeśli zawartość jajka po wybiciu nie zlewa się od razu ze sobą i nie śmierdzi to najpewniej jajko jest dobre. Jeśli leży już naprawdę długo to lepiej użyć go do upieczenia ciasta niż na jajecznicę, a najlepiej do upieczenia biszkoptu. Dlaczego? Bo do biszkoptu ubijamy jajka z cukrem. Jajka, które nie nadają się do użycia, nie będą chciały w ogóle się ubić. Drugi przykład – mleko. Przykład poważniejszy, bo po otwarciu kartonu najczęściej można przechowywać mleko do dwóch dób. Tak jest podane zwykle na kartonach. Nie jest łatwo tak szybko zużyć litr mleka, bo o mniejsze kartony trudno. Jednak musimy pamiętać, że mleko robi się zsiadłe i zwykle gorzknieje. Wtedy nadaje się już tylko do wylania. Jeśli jednak nawet po tygodniu mleko nie wykazuje żadnych oznak psucia ani zapachowych ani smakowych, to wylejmy je do garnka i postawmy na ogniu. Mleko, które nie nadaje się do użycia, nie zagotuje się tak jak powinno. Tak więc nie popadajmy w skrajności i nie róbmy z producentów bogów czy proroków. No i nie panikujmy, że zapomnieliśmy włożyć na noc do lodówki nadmiar makaronu pozostały po obiedzie. Mamy jeszcze zupę na następny dzień? Odgrzejmy makaron razem z zupą, zagotowując ją. Po jednej nocy poza lodówką nic nie powinno się stać. Ja zostawiłam kiedyś na noc na kuchence garnek rosołu z kaczki, bo… nie chciał mi wystygnąć. I nie stało się z nim nic!
Ostatnim z najważniejszych wg mnie powodów wyrzucania jedzenia jest eksperymentowanie. Ja uwielbiam eksperymentować i poznawać nowe smaki, zwłaszcza, że gotuję tylko dla siebie, więc nie mam stresu, że coś mi nie wyjdzie i nie będę miała czym kogoś poczęstować. Polecam to każdemu, ale każdemu kto naprawdę umie gotować i wie jak eksperymentować z głową. Gotować powinien umieć każdy, bo każdy, do diabła, ma mamę, od której takich rzeczy powinien się nauczyć. Gdybym tak zostawiła to zdanie to zostałabym najpewniej zlinczowana, że w dzieciństwie nie siedzi się w domu tylko zwykle się jest w szkole jak mama gotuje. Nie przyjmuję takich wymówek, bo są soboty, niedziele, wakacje, ferie czyli fura czasu na towarzyszenie mamie w kuchni. Ja się bardzo interesowałam kuchnią i zawsze chciałam pomagać mamie, ale mama obawiała się pomocy takiego roztrzepańca. Tak więc moimi zadaniami w kuchni zwykle było przynieś, wynieś, podaj, pomieszaj. Mimo to zapamiętałam wiele i kiedy poszłam na studia okazało się, że potrafię gotować choć pierwszy raz był nieco stresujący. Na szczęście jeszcze nie zdarzyło mi się, by eksperyment nie wypalił. Oczywiście, moje potrawy nie zawsze wyglądają tak jak na zdjęciach, ale za to smakują tak jak powinny. Jeśli jednak ktoś nie umie gotować to należy zaczynać od prostych potraw typu jajecznica, ugotowanie makaronu, ziemniaków, usmażenie kotleta, a nie od eksperymentów. Jak sama nazwa wskazuje, nie jesteśmy w stanie przewidzieć ich wyników, więc są obarczone ryzykiem niepowodzenia. Do tego eksperymentować trzeba z głową, a mianowicie w odpowiednim czasie, kiedy mamy go więcej na gotowanie i w razie niepowodzenia zdążymy zrobić coś innego. Warto też więc zaplanować coś dodatkowego w razie niepowodzenia eksperymentu niż wpadać w panikę, bo nie wyszło i co mam teraz zrobić. Jeśli nie do końca eksperyment się powiódł i z czegoś zamiast ładnej mieszaniny wyszła papka, skosztujmy ją. Wygląd nie jest najważniejszy, liczy się smak. Ciasto się przypiekło? Wystarczy obkroić przypalone miejsce, a ciasto spokojnie nada się do zjedzenia.
Na koniec przejdźmy jeszcze do nadmiaru jedzenia, bo Polak zwykle jest mądry po szkodzie, jak to głosi znane powiedzenie. Co zrobić kiedy jednak nie uda się zapobiec nadmiarowi jedzenia? Najczęściej tak jest właśnie w święta. Nieodpowiednie zaplanowanie, za duże zakupy i nieprzewidziane zdarzenia, typu w ostatniej chwili ciocia odwołuje wizytę, bo się auto zepsuło czy dziecko rozchorowało czyli trzy osoby mniej, a trzy porcje jedzenia pozostające więcej. Jeśli sami planujemy wyjazd na święta, też staramy się, by lodówka nie była pusta jak wrócimy, a poza tym musimy się przygotować na ewentualną nagłą zmianę planów, żeby było coś w domu na wypadek gdybyśmy jednak nie mogli wyjechać. Jeśli mamy coś przygotowane, a wyjedziemy to to zostaje i później kiedy wrócimy obładowani, bo mama nie wypuści bez ciasta i słoja sałatki to nie ma kto tego wszystkiego zjeść. Da się jednak zapobiec zmarnowaniu się tego jedzenia. Po pierwsze czworonożny przyjaciel. Owszem, psy czy koty nie mają w jadłospisie wszystkiego co mamy my i wielu rzeczy z naszych stołów jeść nie powinny, ale mimo wszystko sporo jedzenia nie musi się zmarnować właśnie dzięki nim. Kawałki mięsa, wędlin, ryby bez ości, kluski, ryż – takie rzeczy zwierzę spokojnie może zjeść. Dobrym sposobem jest też rozdawanie. Tak jak my zapewne przywieźlibyśmy od mamy ciasta czy sałatkę, tak i my możemy nie wypuścić bez tych rzeczy naszych gości, choć pewnie będą się wzbraniać przed tymi darami mówiąc, że w domu też mają jedzenie. Nadmiar jedzenia można też oddać potrzebującym, do jadłodajni jeśli przyjmie. Dobrym sposobem na długie przechowywanie pozostałości wielu potraw jest mrożenie. Mrozić można wszystko, począwszy od chleba, kiełbas, wędlin, mięs, a skończywszy nawet na zupach i ciastach. No może nie polecam mrożenia ciast tortowych z kremami, ale serniki, drożdżowe ciasta etc. można mrozić spokojnie. Jeśli chodzi o kremy, bo bywa, że nam czasem się zrobi za dużo i zostanie, warto zamrozić je w pudełku np. po jakimś serku, margarynie, lodach. Sam krem zamrozić można, ale ciasto z kremem najpewniej się rozciapie po rozmrożeniu. Pamiętajmy o jednej zasadzie co do mrożenia. Nigdy nie mrozimy drugi raz tego samego produktu. Przeczytamy to w każdym artykule o mrożeniu i usłyszymy od każdego znawcy. Rozmrażajmy więc z głową, kiedy wiemy, że jak rozmrozimy to zostanie zjedzone no i pakujmy z głową, żeby potem rozmrozić jedną niewielką porcję, a nie od razu wszystko i znów będzie problem. Owi znawcy zapominają jednak dodać bardzo ważną rzecz. Jeśli rozmrozimy np. surowe mielone mięso, to nie możemy już wrzucić go z powrotem do zamrażarki, to jasne. Jednak kiedy z tego mięsa narobimy tyle kotletów, że można by jeść je przez tydzień, a nikt tego by nie zniósł, to te kotlety zamrozić już można! Przypominam, że większość bakterii ginie w wysokiej temperaturze i w czasie mrożenia kotletów i rozmrażania już się tak bardzo nie namnożą.
Podsumowując, nie musimy marnować tyle jedzenia. Wystarczy z głową planować gotowanie, zakupy, utrzymać silną wolę w sklepie, a gdy jednak nie zapobiegniemy nadmiarowi jedzenia w domu to też wystarczy ruszyć głową, bo jest wiele sposobów na to, by uniknąć zepsucia się jedzenia. Po prostu wszystko z umiarem, mądrze i z głową! Aha, jeszcze jedna ważna rzecz. Ważna dla osób wierzących, takich jak ja. Mamy taki jeden dzień w tygodniu kiedy nie wolno nam jeść mięsa. Oczywiście mowa o piątku. Post jest symbolem pamięci o tym, że Jezus umarł na krzyżu właśnie w piątek. Do tego kilka dni w roku jak Wigilia, Popielec czy Wielki Piątek kiedy mamy post ścisły czyli nie tylko bezmięsnie, ale dwa razy lekko i raz do syta. Wielu z nas jednak zastanawia się na pewno co lepiej zrobić – zjeść ten kawałek mięsa w dzień postu czy wyrzucić jeśli wiemy, że w sobotę nie nada się już do zjedzenia albo, że nie będziemy mogli go zjeść, bo np. wyjeżdżamy. Ja będąc na studiach, raz w piątek rano, przed wyjazdem do rodziców na wieś zjadłam kanapkę z plastrem szynki, ostatnim, który mi został. Zagapiłam się to jedno, bo na wsi miałby kto zjeść tą szynkę, ale cały czas miałam w głowie myśl, żeby się nie zmarnowało, no i się spieszyłam. Ksiądz stwierdził, że nie zgrzeszyłam, a marnowanie jedzenia jest większy grzechem. Tak więc, nie bójmy się zjeść mięsa w piątek jeśli ma się zmarnować, bo lepiej zjeść niż wyrzucić.