Niski wzrost w wyniku choroby – kiedy oprócz niej trzeba walczyć z hejtem

Postanowiłam poruszyć ten niełatwy temat po tym, jak kilka dni temu w sieci pojawiły się liczne artykuły dotyczące Oli Petrus. Ola to stand-uperka, którą można było zobaczyć w Mam Talent i w specjalnym talent show dla stand-uperów „Stand-up. Zabij mnie śmiechem”. Ja właściwie pamiętam ją tylko z tego drugiego. Artykuły, które się pojawiły, informowały, że Ola znika z social mediów, bo przygniótł ją hejt. Niby ma do siebie i swojego wyglądu ogromny dystans i zapewne wiedziała, że jako znana osoba będzie musiała mierzyć się z hejtem, ale psychika każdego człowieka ma swoje granice. Oczywiście nie poruszałabym tego tematu, gdyby nie to, że mnie również dotknęła przypadłość, której skutkiem jest niski wzrost, również od zawsze towarzyszył mi hejt – zarówno w szkole (tylko wtedy używało się słowa „dokuczanie”, bo nie było jeszcze internetu), jak i teraz w sieci.

Wyglądu nie wybieramy sobie sami, choroby też

O ile hejt na osoby otyłe czy takie, które przesadziły z operacjami plastycznymi, jest jeszcze zrozumiały, bo same są sobie winne, o tyle trudno zrozumieć hejtowanie wyglądu kogoś, u kogo wpływ na wygląd ma choroba. Ogólnie osoby, które hejtują za wygląd zdają się zapominać o tym, że nikt nie ma na niego wpływu. No, może niewielki. Już kiedyś o tym pisałam, ale zrobię to jeszcze raz – życie to nie The Sims i nikt nie wybiera sobie sam, jak chce wyglądać! Musimy pamiętać o tym, że w 90% wpływ na nasz wygląd mają geny, które dostajemy od rodziców. Nie znaczy to jednak, że jeśli jesteśmy brzydcy czy mamy wady genetyczne, to jest to wina rodziców. Oni też nie wybierają naszego wyglądu, bo tak się nie da. Nigdy nie wiemy, co dadzą nam geny.

Kolejne 5% wpływu na nasz wygląd ma oczywiście nasz stan zdrowia. I tutaj też można te procenty podzielić, bo: 1% to znów geny, a mianowicie wady genetyczne sprawiające, że rodzimy się z chorobami i deformacjami, 2% to choroby nabywane już po urodzeniu i 2% to wszelkie wypadki skutkujące obrażeniami, które wpływają na wygląd poprzez deformacje czy blizny, które zostają nam do końca życia. Razem to 95% czynników, które pozbawiają nas wpływu na wygląd. Oczywiście chorób też sobie sami nie wybieramy. Tylko pozostałe 5% to nasz wpływ poprzez higienę, ubiór, fryzurę, makijaż, operacje plastyczne, tryb życia itp. Najlepszy tutaj przykład to właśnie osoby otyłe. Ponad 90% przypadków otyłości, to wina złego odżywiania i braku ruchu. Takie osoby najczęściej jednak wolą się obrażać za nazwanie ich grubymi, zamiast pomyśleć o własnym zdrowiu i stąd hejt w ich stronę.


Niski wzrost u dorosłego również może być skutkiem choroby

Dorośli ludzie są różnego wzrostu. Jedni są wysocy, inni niscy. Niestety wysocy lubią wyśmiewać się z niskich, bo mają nad nimi przewagę. Mogą być sportowcami, wysokie kobiety modelkami, wszędzie dosięgną. A jak już widzą, że ktoś niski, a w dodatku chory czy niepełnosprawny radzi sobie lepiej niż oni i odnosi sukcesy, to pojawia się zazdrość i zawiść. Nie można jednak zapominać o tym, że niski człowiek nie jest winny temu, że ma taki wzrost. Możliwe, że takie geny, bo jak rodzice są niscy, to dziecko też wysokie nie będzie. Jednak są przypadki, gdzie przyczyną niskiego wzrostu są problemy zdrowotne. U dzieci wiele przewlekłych chorób może spowodować problemy ze wzrostem. Wystarczy, że taka choroba powoduje przewlekłe problemy z apetytem i dziecko nie może jeść tyle, ile powinno. Wymuszone problemami zdrowotnymi diety u dzieci także mają znaczenie. Najczęściej jednak bardzo niski wzrost jest spowodowany karłowatością, która ma różne przyczyny.

Przede wszystkim karłowatość wywołuje choroba genetyczna, zwana achondroplazją. Na to właśnie choruje Ola Petrus. Choroba sprawia, że człowiek ma normalnej wielkości głowę i tułów, a za krótkie kończyny. Niestety, jako że przyczyną są geny, terapia hormonem wzrostu nic nie da. Jedyną możliwością jest żmudne i bolesne wydłużanie kończyn. Achondroplazja jednak nie jest najczęstszą przyczyną karłowatości. Najczęstszą przyczyną jest to, co przytrafiło się mi, czyli niedobór hormonu wzrostu przez niedoczynność przysadki. Jest to tak zwana karłowatość przysadkowa. Jej przyczyny z kolei mogą być różne, a jedną z nich jest zespół pustego siodła, czyli to, co dotknęło mnie. Przysadka znajduje się w siodle tureckim, chronionym przez przeponę przed płynem mózgowo – rdzeniowym. Wrodzone lub nabyte uszkodzenie przepony albo jej brak powoduje, że płyn się tam dostaje i deformuje przysadkę, zaburzając jej pracę. Nie jest to częsta przypadłość.

Niski wzrost kompleksem

Uświadomcie sobie drodzy wysocy, że osoby niskie, również te, u których przyczyną tego jest choroba, są świadome tego, że wyglądają inaczej niż wszyscy. Wystarczająco cierpią z tego powodu, a Wasz hejt jeszcze bardziej je dobija. Przykładem tego jest Ola Petrus. Nawet ją, osobę mającą ogromny dystans do siebie i poczucie humoru, Wasz hejt dobił. Doskonale wiem, jakim kompleksem jest niski wzrost. Jak przykro jest wtedy, gdy nie można czegoś zrobić, bo jest się za małym. Nie tylko o to jednak chodzi. W achondroplazjii oprócz skrócenia kończyn, powodującego nieproporcjonalność sylwetki, są również deformacje kości i wysoka masa ciała. Każdy dodatkowy kilogram u takiej osoby od razu widać. Moja przypadłość natomiast powoduje zamknięcie dorosłego człowieka w ciele dziecka. 122 cm – około tyle wzrostu ma Ola Petrus. Ja miałabym też tyle, ale wyglądałabym przez całe życie jak 6-7 letnie dziecko. Na szczęście udało mi się uzyskać możliwość terapii hormonem i jestem zamknięta w ciele 13-15 latki, a nie 6 latki.

Nie jest fajne, kiedy obcy ludzie traktują mnie jak dziecko, pytają do której klasy chodzę czy jak mi idzie w szkole. I ten ich szok, jak im mówię, ile mam naprawdę lat. Długo wzrost był moim kompleksem. W szkole bardzo mi dokuczano. Na każdym kroku śmiechy i wyzwiska. Oto ksywki, które słyszałam wtedy na co dzień: pchła, mrówka, krasnal, skrzat, zgred (od Zgredka z Harry’ego Pottera) czy Mała Mi. Gdyby dziś ktoś nazwał mnie mrówką czy Małą Mi, podziękowałabym za komplement. Wtedy jednak było mi przykro. Jednak nie to bolało najbardziej, a to, że moja najlepsza przyjaciółka w szkole traktowała mnie jak powietrze. Miałam wrażenie, że wstydziła się przed dziewczynami tego, że się ze mną przyjaźni. Kiedyś mnie przeprosiła za to, że nie reagowała jak mi dokuczali. Było minęło, nie rozpamiętuję. Co ciekawe, jak na taką maliznę miałam sporo siły i próbowałam się stawiać, gdy ktoś mi dokuczał. Niestety zrobili sobie ze mnie przez to tylko większe pośmiewisko, nazywając mnie ironicznie Herkulesem albo Mikiem Tysonem, który był kiedyś bardzo popularnym bokserem. Kiedy poszłam do liceum, nienawidziłam przechodzić obok innych ludzi, bo kiedy przechodziłam zapadała głucha cisza albo rozlegał się śmiech. Byłam przekonana, że to na mój widok i szybko uciekałam, tak byłam zakompleksiona. Na studiach na szczęście nikt mi nie dokuczał i nie zwracał na mnie uwagi. Gorzej teraz jest w necie niż w realu. Nie wolno mi skomentować czyjegoś wyglądu (oczywiście jeśli na to zasługuje, bo sam z siebie robi straszydło okropnym makijażem, ustami jak balony itp.), bo zaraz dostaję odpowiedzi „spójrz w lustro”, „spójrz na siebie” i to są te najłagodniejsze, bo tak to lecą wyzwiska, wulgrazymy. Wszystkim się wydaje, że jak ktoś ma nietypowy wygląd, to jest głupi. I to jest przykre najbardziej. Na szczęście kompleksy już daleko za mną. Udało mi się polubić siebie taką, jaką jestem.


Jak poradziłam sobie z kompleksami?

Przede wszystkim zawsze miałam świadomość, że są ludzie, którzy mają gorzej. Są bardziej chorzy, bardziej cierpią i gorzej wyglądają. Szczerze to nie zapłakałam w szkole ani razu, umiałam puszczać wyzwiska mimo uszu i śmiech mnie bierze na dzisiejsze dzieciaki, które wieszają się, bo ktoś je przezywa. Mnie moja przypadłość w niczym nie ograniczała, choć terapia powodowała uziemienie w domu. Hormon źle znosi podróże to raz, a dwa, nie umiałam sobie sama robić zastrzyków. Po drugie, postanowiłam w końcu poczytać o mojej przypadłości, zrozumieć ją. Okazało się, że miałam kupę szczęścia. Zespół pustego siodła nie daje żadnych objawów (u mnie była wada wzroku, ale gdzie tam kto by brał wtedy pod uwagę, że to objaw) i jest diagnozowany zwykle przypadkowo. Miałam szczęście, że trafiłam do szpitala na badania jelita, bo ciągle źle się czułam rano, przed wyjściem do szkoły.

Gastrolog zwrócił uwagę na to, że jestem za mała jak na mój wiek. Mama jednak nie widziała początkowo problemu (moja przyjaciółka była niewiele wyższa ode mnie, a inni mówili mamie, że przecież dzieci różnie rosną i zobaczy, że inni staną, a ja wystrzelę). Lekarz umył ręce, ale jak po 9 miesiącach przyjechałam do kontroli i zobaczył mnie taką samą, nie zostawił sprawy. Miałam wtedy około 10 lat. Badania u endokrynologa trwały jeszcze ponad rok, a pół roku czekanie na odpowiedź NFZ i Ministerstwa na wniosek o refundację hormonu. Dlatego zaczęłam go brać dopiero mając 12 lat. Wiele już urosnąć nie mogłam. Inni chcieli być jak najwyżsi, a ja marzyłam, żeby mieć chociaż 150 cm. Do tego jeszcze po 2 czy 3 latach hormon został nam odebrany. Znowu musiałyśmy z mamą walczyć. Pisała długie listy do NFZ i Ministerstwa i znów się udało. Dopiero to wszystko uzmysłowiło mi, że jestem tak naprawdę szczęściarą. Akceptuję nawet irytujące jelito drażliwe, z którym się zmagam cały czas. Gdyby nie ono, zostałabym na zawsze w ciele 6-7 latki.

Rodzice obserwujcie swoje dzieci

Korzystając z okazji mam kilka porad dla rodziców. Nie piszę tego tylko do tych, którzy mogli przekazać niskorosłość w genach. Piszę do wszystkich. Ja nie chodziłam do przedszkola ani żłobka. Dopiero w zerówce i w szkole można było zauważyć różnicę między mną, a innymi dzieciakami. Wasze dzieci zaś chodzą do przedszkoli i żłobków. Macie idealne pole do obserwacji rozwoju waszego dziecka na tle innych. Korzystajcie z tego! Jeśli zobaczycie, że wasze dziecko jest niższe od innych, wzmóżcie czujność. Kiedy zobaczycie, że różnica między waszym a innymi dziećmi się zwiększa, albo te niższe od waszego, doganiają je, róbcie badania! Im wcześniej rozpoczniecie terapię, tym większa szansa na to, że wasze dziecko będzie jeszcze wysokie, a nie zostanie na zawsze w ciele małego dziecka. Jednak dziecięca twarz zostanie na zawsze. Ja pocieszam się tym, że się tak szybko nie zestarzeję. Śmiech mnie bierze na widok dzisiejszych nastolatek wyglądających na 20-30. Strach pomyśleć, jak będą wyglądały w wieku 50 😉 Co najlepsze, moja przypadłość gwarantuje szczupłą sylwetkę! Ja to wręcz mam niedowagę i problem z przybraniem mięśni, a to mnie trochę smuci. Jednak wolę to niż pilnowanie się na każdym kroku z jedzeniem, bo się łatwo tyje.


Kochane „maluchy” nie przejmujcie się hejtem!

Niski wzrost da się przekuć z kompleksu nawet w zaletę. Popatrzcie – możemy stać wyprostowani w autobusie, podczas gdy dryblasy 190 cm stoją zgarbieni, a potem jęczą masując szyję. Nie musimy się schylać, podczas gdy takie 190 musi kłaniać się przed każdą niższą od nich przeszkodą. Mamy darmowe lekcje akrobatyki, kiedy musimy skakać po krzesłach i stołach, by gdziekolwiek dosięgnąć. No i zabawnych sytuacji nie brakuje. Mój przykład: stałam pod bramą przed koncertem juwenaliowym i czekałam na wejście. Ludzie już zaczynali się schodzić. Zwróciłam uwagę na jedną dziewczynę. Czyżby też była sama? Bo już myślałam, że tylko ja jestem sama. Nagle patrzę – idzie do mnie. Oho, myślę, zaraz się czepi, że niepełnoletnia i sama jestem. Tymczasem ona pyta… czy jestem pełnoletnia. Zagotowałam się, ale mówię spokojnie, że tak i że mogę jej dowód pokazać. Ona na to, że nie trzeba i że ona jest niepełnoletnia i sama i szuka kogoś, z kim mogłaby wejść, żeby się nie czepiali. Powiedziałam jej, że możemy wejść razem, ale to raczej ona bardziej wygląda na dorosłą niż ja, a ja nie jestem pierwszy raz na koncercie i nigdy się mnie nikt nie czepiał. Po prostu nie mają na to czasu. 😉

„W małym ciele wielki duch”, „Małe jest piękne” – jak wiele jest powiedzeń właśnie o tym, co małe, a nie duże. Kochane „maluchy” pora sobie uzmysłowić, że jesteśmy wyjątkowi! A hejterzy powinni sobie uzmysłowić, że też jesteśmy ludźmi i że wzrost czy wygląd nie ma znaczenia dla tego, co mamy w głowach. Niski, brzydki, nie znaczy głupi. Nie przejmujcie się hejterami. Takie osoby zwykle wyglądają nie lepiej od nas, a nie widzą swoich wad. Nie mają zwykle własnego życia i szukają sposobów, by dogryźć tym, którym się wiedzie i to mimo problemów zdrowotnych. Najbardziej wyszczekane w necie są osoby, które nie potrafią pokazać swojego zdjęcia profilowego, podpisać swoich słów swoim nazwiskiem, a w realu nie odezwałyby się słówkiem. To właśnie świadczy o tym, co mają w głowach, a nie wzrost. Olewajcie ich, bądźcie ponad nimi! Szkoda czasu i życia na kompleksy i nerwów na hejty! Głowy do góry, bo przecież i tak musimy to robić, żeby nie patrzeć wyższym na… pępek 😉