Powódź na południowym zachodzie Polski – czy da się przygotować na taką sytuację?
Miało być co innego, ale po raz kolejny los zmienia moje wpisowe plany. Chyba nikt w najczarniejszych snach nie przypuszczał, że sytuacja z 1997 roku się powtórzy. Przecież podobno nic dwa razy się nie zdarza, co zauważyła również Wisława Szymborska. A jednak się zdarzyło i wystarczyło do tego kilka dni większych opadów. Deszcz był bardzo potrzebny. Rzeki wysychały, Wisła osiągnęła rekord niskości poziomu wody – około 20 cm. Co chwilę strażacy wyjeżdżali do pożarów traw, lasów, nieużytków. Po całym lecie ponad 30-stopniowych upałów nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw. A należało się spodziewać, że natura nadrobi suche lato. Obecna sytuacja pokazała, że niżów genueńskich nie wolno lekceważyć, nigdy. Ale czy da się przygotować na taką sytuację? Czy powódź na południowym zachodzie Polski musiała się powtórzyć?
Powódź na południowym zachodzie Polski – Wrocław wnioski z 1997 wyciągnął, reszta niekoniecznie
Obecną powódź na południowym zachodzie Polski spowodował taki sam niż, jak w 1997 roku. Podobna sytuacja miała miejsce także w roku 2010. Niże powstające nad włoską Genuą, to najbardziej uwodnione niże. Niosą za sobą kilkudniowe intensywne opady. Niestety, choć pomiędzy tymi trzema zdarzeniami minęły podobne okresy – 13 i 14 lat, teraz trzeba się spodziewać takich sytuacji częściej. Zmiany klimatu powodują coraz gwałtowniejszą pogodę. Już nawet po chwilowej nawałnicy zdarzają się powodzie błyskawiczne wynikające z punktowych intensywnych opadów, kiedy spada dużo wody na niewielkiej przestrzeni w krótkim czasie. Tym bardziej więc groźne są niże genueńskie, które potrafią wisieć naprawdę długo nad jednym obszarem i go zalewać.
W dodatku teraz niż przytrzymywały potężne wyże od wschodu. To one zepchnęły niż bardziej na zachód, dzięki czemu dał się we znaki tylko w południowo-zachodniej Polsce oraz innych krajach środkowej Europy (Czechach czy Austrii). W Małopolsce i Krakowie też lało, ale nie doszło do tak poważnej sytuacji, bo zepchnięty niż utknął nad górami. Powódź na południowym zachodzie Polski jest skutkiem nie tylko samych opadów nad tymi terenami, ale również spływania wody z gór oraz z Czech. Najbardziej ucierpiała Kotlina Kłodzka. Kotlina, jak sama nazwa wskazuje, to najniższy teren, blisko poziomu morza, i do tego otoczony górami. Nic więc dziwnego, że wszystko tam spływa.
1997 rok pamięta mnóstwo osób. Pamiętam i ja, choć miałam zaledwie 7 lat. Pamiętają więc wszyscy od 30 roku życia wzwyż. Ale czy ktokolwiek wyciągnął jakieś wnioski? Wrocław na pewno. Czytałam artykuł, w którym wymienione było, co zostało zrobione we Wrocławiu w celu ochrony przeciwpowodziowej. Dużo, w przeciwieństwie do Kotliny Kłodzkiej i Opolszczyzny. Samo Opole też coś zrobiło, reszta nic. Ba, ktoś mi podsunął artykuł o tym, jak mieszkańcy Kotliny Kłodzkiej protestowali przeciwko budowie polderów przeciwpowodziowych. Trochę więc można powiedzieć, że mają, co chcieli. Teraz pewnie będą się drzeć, że trzeba coś zrobić. Trochę późno, bo swoich dobytków już nie uratują. Jednak nawet i duże miasta mają wielkie szczęście, że Racibórz wybudował potężny zbiornik retencyjny. To on uratował wszystkie tereny, włącznie z dużymi miastami, przed jeszcze większą katastrofą.
Mam nadzieję, że teraz w końcu zostaną wyciągnięte jakieś wnioski. Zagrożenie powodziowe można zminimalizować, tylko trzeba chcieć. Można pogłębiać koryta rzek, aby mieściły więcej wody. Można budować zbiorniki i poldery, tamy, wzmacniać mosty, wały czy oczyszczać rzeki z konarów i innych dużych obiektów, mogących niepotrzebnie tamować wodę. I można, a nawet trzeba zaprzestać wydawania pozwoleń na budowy w okolicach rzek i wałów. Oby coś zostało zrobione, bo inaczej to będzie się powtarzać, niestety.
Czy da się jakoś przygotować na powódź? Nie ignorujmy ostrzeżeń
To pytanie powinni sobie zadawać wszyscy, którzy mieszkają na terenach zagrożonych powodzią – nisko położonych, podgórskich, blisko rzek, nawet niedużych. Każdy powinien o tym myśleć i pamiętać, że kupuje lub buduje dom na takim terenie na własną odpowiedzialność, choć lepiej by było, gdyby nie wydawano pozwoleń na budowy w takich miejscach. Patrząc na to, co wydarzyło się i dzieje na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie, można zastanawiać się, czy mieszkańcy i służby mogły się lepiej przygotować?
Ostrzeżenia o zmierzającym nad Polskę niżu znad Genui, niosącym kilkudniowe ulewy pojawiały się już na tydzień przed jego nadejściem. Był wtedy czas na podjęcie działań. Wtedy należało myśleć nad wzmacnianiem wałów, przygotowaniem zbiorników i polderów do uruchomienia. Mieszkańcy z kolei powinni już wtedy zacząć się szykować. Trzeba pamiętać o tym, że w razie zalania nie tylko traci się dobytek, ale zostaje też odciętym od świata. Ponadto może nie być prądu, wody itd. Dlatego należałoby zrobić wcześniej zapasy wody pitnej, zapasy jedzenia, przynajmniej suchego. Warto zaopatrzyć się w agregat prądotwórczy, zwłaszcza jeśli w domu jest osoba korzystająca z elektrycznego respiratora czy innego urządzenia, bez którego nie przeżyje. No i przede wszystkim warto wcześniej wybrać gotówkę z bankomatu, bo w razie braku prądu niemożliwe będą ani jakiekolwiek płatności bezgotówkowe, ani skorzystanie z bankomatów.
Nie należy ignorować ostrzeżeń, nigdy. Nawet jeśli nie sprawdziły się do tej pory, to następnym razem już mogą się sprawdzić. Wiadomo, że niczego nie da się przewidzieć na 100%, dlatego ostrzeżenia nie zawsze się sprawdzają, a jeśli zjawiska się sprawdzają, to nie zawsze tak, jak były prognozowane. Prognozy dotyczące niżu genueńskiego nie były pewne i proszono, by nie panikować i nie zwracać uwagi na pełne grozy nagłówki w mediach żerujących na kliknięciach. To nie znaczyło jednak, że nie trzeba było nic robić.
Przeciwnie. Należało się przygotowywać, a nie czekać do ostatniej chwili, kiedy było wiadomo, że woda przyjdzie. Wtedy już nie ma czasu na nic. Dlatego już wcześniej należy popakować w folie, w worki co się da, aby to ochronić. Przede wszystkim należy ochronić leki, dokumenty, sprzęty medyczne posiadane w domu, telefony, ładowarki. Należy naładować powerbanki i pomyśleć o jakimś sposobie komunikacji z rodziną. Wszystkie rzeczy włącznie z wodą i jedzeniem należy wynieść na piętro, poddasze czy strych i kiedy zalanie będzie pewne, samemu tam zostać albo się ewakuować.
Ewakuacja – uciekać, czy zostać? Co ze sobą zabrać?
Ewakuacja jest przeprowadzana w momencie, kiedy następuje realne zagrożenie zdrowia lub życia mieszkańców jakiegoś obszaru. Można ewakuować się samemu i pojechać do rodziny lub poprosić, aby ktoś nas zabrał. Można jednak też ewakuować się z pomocą służb. Nie jest to łatwa decyzja, czy uciekać, czy zostać. Nie każdy jest gotowy uciec ze świadomością, że może już nie móc wrócić, a zabranie ze sobą wszystkiego jest niemożliwe. W przypadku powodzi można zaryzykować, jeśli ma się piętrowy dom, poddasze czy strych. Warto jednak pamiętać o tym, że po zalaniu będzie trudniej się do nas dostać. Ewakuacja może okazać się znacznie trudniejsza, a nawet niemożliwa. Np. Łukasz Litewka pisał o nastolatce z SMA przykutej do łóżka i respiratora. Ewakuować się jej nie dało, bo nie można jej odpiąć od respiratora, a była groźba, że może nie być prądu, bez którego respirator by nie działał. Na szczęście szybko znaleźli się chętni na przekazanie agregatu prądotwórczego.
Jeśli zdecydujemy się na ewakuację, trzeba się do niej przygotować. Przed ewakuacją związaną z zagrożeniem powodziowym warto poustawiać rzeczy jak najwyżej (na szafach, półkach na lodówce, schować do szaf i jakoś osłonić szafy, żeby woda nie dostała się do środka albo powynosić jak najwięcej rzeczy na piętro, poddasze czy strych. No i należy spakować to, co chcemy ze sobą zabrać – rzeczy pierwszej potrzeby, czyli telefon z ładowarką, parę ubrań, bieliznę, dokumenty (nie tylko osobiste, ale też mieszkaniowe, medyczne, polisy ubezpieczeniowe itd.) i wszystko, co uznamy za słuszne. Jeśli ktoś ma dzieci, musi spakować rzeczy też dla nich. Pamiętać należy także o szczelnym zamknięciu okien oraz zamknięciu domu/mieszkania na klucz podczas ewakuacji. Dzięki temu możemy zapobiec późniejszemu szabrowaniu.
Ostatnio w jednej z radiowych rozgłośni była audycja na temat tego, czy ewakuacja powinna być przymusowa. Moim zdaniem nie. Każdy ma prawo zdecydować, czy chce opuścić dom. Ja np. gdyby miała być ewakuacja u mnie w mieście, nie dałabym się wyciągnąć z mieszkania nawet siłą, bo nie miałabym gdzie się podziać, a ewakuujących to gówno obchodzi. Ponadto mając zwierzęta nie należy godzić się na ewakuację, jeśli nie pozwalają ich zabrać ze sobą! Przypominają się tutaj ostatnie zdarzenia z kamienicami. Dlaczego mam opuszczać moje mieszkanie, za które płacę, spłacam kredyt, skoro nie ucierpiało w jakimś zdarzeniu, które miało miejsce w innym mieszkaniu? W Poznaniu po pożarze postanowiono wyburzyć kamienicę. A co z mieszkaniami, które nie ucierpiały? Mieszkańcy na samą zimę mają zostać bezdomni? Nigdy tego nie zrozumiem.
Porzucone zwierzęta, fake newsy, oszustwa, szabrownictwo
Media piszą o powodzi jak szalone. I dobrze, bo dzięki temu wiadomo, jaka jest sytuacja, jak i gdzie można pomóc itd. Jednak informują także o wielu negatywnych zjawiskach mających miejsce po powodzi. Bardzo dużo jest artykułów na temat ratowania zwierząt. Nóż się w kieszeni otwiera na właścicieli. Jak można zostawić zwierzęta na pastwę losu, a w tym przypadku wody? Wielu ludzi nawet miało w dupie, żeby chociaż psy spuścić z łańcuchów czy wypuścić z kojców. Uwięź przy powodzi to pewna śmierć, bo zwierzę nie ma jak się ruszyć, uciec, ukryć. Nie może nic. I jeszcze zostaje bez jedzenia, wody do picia. Serce pęka na myśl, ile zwierząt tam zginęło przez bezmyślność właścicieli i myślenie tylko o własnych tyłkach. Łukasz Litewka pisał o historii psa, którego próbowano uratować, ale nie było jak się do niego zbliżyć. Nagle pojawił się właściciel, złapał za obrożę i zaciągnął psa do domu. Było widać, że nie traktuje psa dobrze. Z daleka widziano, że pies raczej nie odwiedza weterynarza. Naprawdę brak słów na takie bestialstwo!
Kolejny problem to fake newsy i krzykliwe nagłówki. Niektóre wręcz chcące wywołać panikę, a wszystko tylko po to, żeby zgadzały się kliki. Brzydzę się takimi szmatławcami, które żerują nawet na ludzkiej tragedii. Prawdziwe informacje na pewno podają Polscy Łowcy Burz (Skywarn Polska), Sieć Obserwatorów Burz, RMF czy Łukasz Litewka – mam na myśli konta na Facebooku.
Tak samo jak tymi szmatławcami, gardzę oszustami i szabrownikami. Oszustów mamy tu dwa rodzaje. Jedni to wyłudzacze danych na alerty RCB. Podszywają się pod RCB i wysyłają SMS-y z jakimiś ostrzeżeniami i linkami, każąc coś zrobić. Należy pamiętać, że oryginalne alerty, to krótkie wiadomości do 160 znaków, bez żadnych linków. Wiadomość z linkiem to nie jest żaden alert! Drudzy zaś to zakładający fejkowe zbiórki, podając, że niby na pomoc. Dlatego chcąc wpłacać pieniądze na zbiórki, należy dobrze je weryfikować. Najlepiej wpłacać na zbiórki Łukasza Litewki, Polskiego Czerwonego Krzyża, zbiórki linkowane przez zaufane media oraz zbiórki na portalu Ratujemy Zwierzaki, na pomoc dla zwierząt.
Kolejny problem, który pojawia się już w miejscach, w których opadła woda, to szabrownicy. Wykorzystują oni to, że w większości tych miejsc nie ma prądu, a więc nie działa również oświetlenie uliczne. Wydaje im się, że nie zostaną w nocy zauważeni, a ponadto jeszcze myślą, że nawet jak ktoś zauważy, że coś zginęło, to stwierdzi, że porwała to woda. Tymczasem nawet rząd zapowiedział, że szabrownicy będą naprawdę surowo karani, a dwóch takich dziś zostało złapanych. Kim są tacy ludzie? Zwykłymi złodziejami korzystającymi z ludzkiej tragedii i okradającymi ludzi, którzy już wiele stracili przez wodę? Bo nie chce mi się wierzyć, żeby sami powodzianie okradali się nawzajem, zamiast się wzajemnie wspierać.
Powódź na południowym zachodzie Polski – Jak można pomóc?
Na koniec krótko jeszcze o tym, jak można pomóc. Otóż można wpłacać pieniądze na zbiórki (te prawdziwe, wiarygodne), można kupić produkty i zanieść do punktu, w którym odbywa się zbiórka, można zgłaszać się do takich punktów i pomagać w pakowaniu darów do przewozu, można też pojechać na miejsce i pomagać w sprzątaniu czy rozdawaniu darów. No i przede wszystkim można wspierać dobrym słowem, nagłaśniać sytuację najbardziej potrzebujących. Można wiele, nawet jeśli mieszka się na drugim końcu Polski.
________________________________________________________
Utrzymanie bloga też kosztuje. Jeśli więc podoba Ci się to, co piszę, postaw mi symboliczną kawę, która doda mi energii i bardzo pomoże w rozwoju bloga, który jest moją pracą i pasją. Będę Ci bardzo wdzięczna za docenienie i wsparcie, a jak mogę okazać Ci wdzięczność – zobacz tutaj! 🙂