Felieton: Szkolno – przedszkolny ambaras, czyli problemy dzisiejszych rodziców

Jest końcówka września, zaczął się niedawno rok szkolny. Jak się zaczął, tak zaczęła się też lawina artykułów na ten temat. Najbardziej śmieszą mnie artykuły w formie listów od czytelniczek, publikowane przez niektóre portale i linkowane w postach na Facebooku. Widziałam ich już tyle, że naszło mnie na felieton. Nie wytrzymam – muszę, bo problemy dzisiejszych rodziców i ich zachowania są z jednej strony śmieszne, a z drugiej niedopuszczalne.

Problemy dzisiejszych rodziców – drogo i jeszcze drożej

Drożyzna każdemu dała się we znaki i nie da się ukryć, że rodzicom, zwłaszcza mającym więcej niż jedno szkolne dziecko daje się jeszcze bardziej. W artykułach i komentarzach jedni się żalą, że wyprawka wyniosła ich ponad tysiąc złotych. Serio? Musicie dzieciakom kupować rzeczy z drogich limitowanych edycji, markowe ciuchy, buty czy plecaki? Litości! Długopis się wypisze, zeszyt skończy i limitowana seria czy idol na okładce nie będzie mieć żadnego znaczenia! Drudzy zaś narzekają, że nie dość, że wyprawka, to jeszcze dalsze koszty. A to nie pasuje płacenie na komitet rodzicielski, a to kwoty za obiady, czy za szkolne wycieczki. Problemy dzisiejszych rodziców… Ale te dwie ostatnie pozycje to fakt – sama jestem w szoku widząc podawane ceny. Moja bratowa za obiady dla trzech chłopców musi płacić prawie tysiąc zł. To jest paranoja! Wycieczki to samo. Kilkaset złotych za dwa dni, tysiąc za tydzień?! To jest jakiś kosmos!

Jak ja chodziłam do szkoły, to za obiady płaciło się na miesiąc nie więcej niż 50 zł. A wycieczki szkolne jednodniowe kosztowały też parędziesiąt, dwudniowe koło stówki, a tygodniowa Zielona Szkoła coś koło 350 zł, z czego jeszcze połowę miałam dofinansowane z pracy taty. Dziś to jest koszmar, jeśli naprawdę są takie ceny i sama już nie wiem, czy to wynika tylko z drożyzny. Fakt, że dziś wszyscy za wszystko chcą więcej, ale… U mnie w szkole były zatrudnione kucharki i same gotowały, a dziś szkoły zamawiają drogie cateringi. I mam też wrażenie, że na wycieczkę dziś musi być nowoczesny autokar, noclegi w jakimś wypasionym hotelu, a jedzonko w drogich restauracjach. Serio? My jechaliśmy na wycieczkę zwyczajnym autobusem, nawet szkolnym, nocowaliśmy w obskurnych pokojach w prostych pensjonatach i jedliśmy to, co nam podano na pensjonatowych stołówkach. Raz na całą wycieczkę może nas zabrali do McDonalda. A dzisiejsze dzieciaki muszą mieć full wypas? Bez przesady!

Rodzic poza odpowiedzialnością

Natknęłam się też na artykuły dotyczące zachowania dzieci, czy… wszy. Jeden artykuł był listem od matki, która opisywała swoją historię z córką, która bardzo źle się skończyła. I nie widziała swojej winy w wychowaniu dziecka. Tymczasem jak nauczycielka jej zwróciła uwagi na złe zachowanie dziecka, że manipuluje innymi, dokucza, matka zapierała się rękami i nogami, że to niemożliwe, bo ona go tak nie wychowała. Oczywiście nie zrobiła nic i zapłaciła za to i ona i dziecko, które zaczęło terroryzować i rodziców i nie umiało sobie w życiu poradzić.

Inny artykuł znowu dotyczył wszy. Zawszone dzieci w przedszkolu to nagminna sprawa. W tej sytuacji było jednak wiadomo, które dziecko te wszy roznosi, ale jego rodzice mieli to w dupie, zamiast zareagować, przeprowadzić odwszawienie na całej rodzinie, żeby zakończyć problem. Niestety takich rodziców nie brakuje, którym się wydaje, że są najlepszymi rodzicami na świecie i na pewno nie ich dziecko jest winne, bo ich dziecko jest najwspanialsze! A innym rodzicom i nauczycielom bezradnie opadają ręce na problemy dzisiejszych rodziców z akceptacją tego, że ich dziecko nie jest idealne i że może coś nabroić.

Roszczeniowi pyskacze i wyręczacze

Wiadomo, że każdy rodzic chce jak najlepiej dla dziecka. Ale żeby od razu pyskować, osaczać nauczycieli i żądać od nich piątki dla dziecka, przesunięcia sprawdzianu czy odwołania wycieczki, bo za droga? Albo obwiniać nauczycieli o to, że dzieci mają dużo zadań i nauki? Nic dziwnego, że w szkołach brakuje nauczycieli, a rodzice nie rozumieją, że m.in. przez nich nauczyciele odchodzą i dzieci muszą siedzieć w szkole od rana do wieczora, bo przez brak nauczycieli konieczna jest nauka na dwie zmiany.

Inna sprawa to znowu pomaganie dzieciom w nieodpowiedni sposób. Czytałam m.in. list od mamusi, która robi za dziecko wszelkie prace plastyczne czy zadania domowe, żeby biedny przemęczony dzieciaczek miał czas na zabawę. Nosz kur**! To jak dziecko ma się czegokolwiek nauczyć, skoro mamusia wszystko za nie robi? A narzekania na sprawdziany, zadania i brak czasu nie ma końca. A to dzieciak musi oprócz szkoły chodzić jeszcze na 10 innych zajęć? Tańce, języki obce, piłka czy inny sport, judo, robotyka i co jeszcze?! No kurde, ja też miałam w szkole dużo nauki, sprawdziany, kartkówki, zadania – zwłaszcza w liceum. I przeżyłam jakoś! I to mimo, że jestem w spektrum autyzmu! Więc się da! Zapomniał wół, jak cielęciem był – idealnie to do dzisiejszych rodziców pasuje, bo problemy dzisiejszych rodziców są zwyczajnie śmieszne!

A w przedszkolach? Pampersy, płacz, choroby…

O chorobach to jest co roku, bo ani rodzice nie potrafią się nauczyć, że nawet z katarem się nie przyprowadza dzieciaka (praca ważniejsza od dziecka i jego zdrowia), ani przedszkola niczego nie nauczyły się w trakcie pandemii. A już miałam nadzieję, że coś się zmieni, że zaczną wreszcie już zawsze na wejściu mierzyć temperaturę, oceniać stan zdrowia i wypraszać do domu rodziców z chorymi dziećmi. Ale nie! Bo co – bo strach, że mamuśka jedna z drugą wypisze dziecko i będzie strata kasy, a może strach, że madki do sądu pójdą, bo im Brajanka i Dżesiki z katarkiem nie wpuścili do przedszkola? Ręce opadają…

Tak samo ręce mi opadły do samej ziemi, jak zobaczyłam artykuł ze słowami przedszkolanki, że połowa dzieci w pampersach, a dni adaptacyjne to horror. Przedszkolaki w pampersach, serio?! Może drodzy rodzice jeszcze dawajcie im smoczki w tym wieku albo woźcie w wózkach! Nóż mi się w kieszeni otwiera na takich… Inna rzecz to dzieciątka maminsynki czy córeczki nieumiejące bez mamusi wytrzymać paru godzin. W dodatku myślałam, że przedszkola mają jakieś zasady i przyjmują tylko dzieci samodzielne – umiejące się wysrać na nocnik albo do kibla, wytrzeć tyłek, ubrać się i pozapinać, zawiązać buty. Tymczasem ze 3/4 dzieci nic nie potrafi, a rodzice potem się dziwią, że opiekunki nie nadążają za 20 dzieci, bo jednemu trzeba wytrzeć nosek, bo sam nie umie, drugiemu zapiąć kurteczkę, z trzecim iść do kibla, a czwartemu zawiązać buty. Naprawdę mam wrażenie, że większość dzisiejszych rodziców nie powinna nimi być nigdy, a problemy dzisiejszych rodziców to wyłącznie problemy ze sobą i z wychowaniem dzieci. I jeśli będzie mi dane mieć dziecko, to raczej do przedszkola nie pójdzie.

Co do paru godzin w przedszkolu to muszę dodać jeszcze, że mimo wszystko rodzice nie mają umiaru w czasie. Dziecko siedzi w przedszkolu od 8 do nawet 17-18. Tak być nie powinno i przedszkola powinny same zamykać się góra o 16. Ludzie, obudźcie się i albo nie rodźcie sobie dzieci, jeśli tak kochacie swoją pracę, że oddajecie je na całe dnie do przechowalni jak przedmioty, albo rodźcie i kochajcie, bo to skarby są! Kochajcie i znajdźcie umiar w robocie! Dziś zawsze choć jeden rodzic może mieć pracę zdalną, halo!

Problemy dzisiejszych rodziców – pokolenie Z

Spotkałam się z określaniem w internecie kolejnych pokoleń literami. Najwięcej pisze się o pokoleniu Y, czyli Millenialsach urodzonych w latach 80 i 90 oraz pokoleniu Z, czyli ludziach z roczników 95 – 2012. Dziś rodzicami zostają Millenialsi oraz już niektóre osoby z pokolenia Z – te urodzone do około 2000 roku. Ja roszczeniowa nie jestem, ale o obu pokoleniach pisze się wszędzie i mówi jako o buntownikach mających swoje zdanie, swoje racje, dużo narzekających, roszczeniowych. Mówi się, że chcieliby dużo zarabiać, a się nie narobić. Nic dziwnego, że tacy zostając rodzicami stają się również roszczeniowymi madkami, tatuśkami, którym się wydaje, że im się wszystko należy, a ich dzieci są najlepsze.

Często widać, że rodzice zapędzają dzieci do nauki i na tysiąc zajęć dodatkowych, żeby czasami nie były takimi nieudacznikami jak oni i żeby wykorzystać je do spełnienia swoich chorych, niespełnionych ambicji. W wychowaniu dzieci widać dwie skrajności – albo bezstres i tumiwisizm, na wszystko pozwalam, mam w dupie problemy dziecka, albo stres i nadopiekuńczość, czyli z kolei krzyki, klapsy, kary, niepozwalanie na nic, albo znowu dawanie czego dusza zapragnie, robienie wszystkiego za dziecko i właśnie wychowywanie nieudacznika. Dlaczego ja nie widzę artykułów o listach napisanych przez dzieci i nastolatków? Bo to nie dzieci, tylko dorośli wiecznie widzą we wszystkim problemy! Dzieci nie narzekają, tylko rodzice. Problemy dzisiejszych rodziców są najważniejsze, ważniejsze nawet niż problemy samych dzieci. Może warto trochę wyluzować, by wszystkim – i rodzicom, i dzieciom i nauczycielom, opiekunom – żyło się lepiej?

__________________________________________________

Utrzymanie bloga też kosztuje. Jeśli więc podoba Ci się to, co piszę, postaw mi symboliczną kawę, która doda mi energii i bardzo pomoże w rozwoju bloga, który jest moją pracą i pasją. Będę Ci bardzo wdzięczna za docenienie i wsparcie. 🙂

Postaw mi kawę na buycoffee.to