Witajcie, po meczowych emocjach wreszcie trzeba coś tu napisać. Na początek jestem wam winna rozwiązanie zagadki, którą podałam w ostatnim poście. Oto ono: Profesorskie „Ha!” rozległo się równo o godzinie 20:00!
No dobra, ale pora przejść do tematu. Mam konto na facebooku i polubione trochę stron o zwierzętach (psach i kotach), bo je kocham i tyle. Strony te jednak są nie tylko dla miłośników zwierząt, ze słodkimi zdjęciami itp. Są to też strony, na których szuka się dla nich pomocy. Szuka się nowych domów, zbiera pieniądze na leczenie. Dobrze, że są takie strony, a zwłaszcza, że są jeszcze na tym świecie dobrzy ludzie, którzy chcą ratować i pomagać, bo niestety ciągle znajdowane są psy i koty potrzebujące pomocy: nowego domu, miłości czy leczenia, porzucone, zostawione samym sobie, skrzywdzone, potrącone przez auta, pogryzione przez inne zwierzęta i niestety najczęściej poranione przez bestie, które trudno nazwać ludźmi… Ja już nie mogę patrzeć na zdjęcia tych biednych zwierzaków. Admini stron wstawiają je, bo myślą, że tak bardziej dotrą do ludzi… nic bardziej mylnego. Takie widoki często powodują traumę, a w internecie buszują też dzieci… co jak co, ale takie zdjęcia nie powinny być wstawiane. I bez nich chętni do pomocy się znajdą.
Dlaczego piszę o tym właśnie teraz? Bo właśnie teraz (dokładnie od maja do września) jest najgorszy okres, kiedy cierpi najwięcej zwierząt! Dlaczego od maja? Otóż maj to miesiąc pierwszych komunii św. a wielu dorosłych, niezwykle pustogłowych, uważa, że zwierzątko to najlepszy prezent dla dziecka. NIE!!! NIGDY!!! ZWŁASZCZA DLA DZIECKA!!! Dziecko się nim pocieszy przez kilka dni, a potem jak się okaże, że trzeba z pieskiem wyjść na spacer, dać mu jeść (psu czy kotu), wyczyścić kotu kuwetę, zabierać na kontrole i szczepienia do weterynarza i za to niemało płacić, zaraz mu się znudzi. Poza tym dzieci najbardziej potrafią dokuczać zwierzętom, myśląc, że zwierzak jest jak maskotka: ciągnięcie za sierść, za ogon, za uszy,  tarmoszenie, ściskanie… tego zwierzęta raczej nie lubią, a potem płacz: Mamaaa, weź tego kota, bo mnie podrapał!”. Tak jest, wina kota, bo cierpiał i się zaczął bronić… Sorry, ale szlag mnie trafia na takie coś! Kiedyś napiszę jeszcze o tym czym jest posiadanie zwierzęcia. Dziś powiem tyle, że jest to wielka odpowiedzialność. Posiadanie zwierzęcia jest też w pewnym sensie dodatkowym obowiązkiem i wiąże się z wydatkami. Adopcja zwierzęcia musi być więc odpowiednio PRZEMYŚLANA!!!
Później, po maju mamy okres wakacyjny. To właśnie latem najwięcej osób bierze urlopy i są to najdłuższe urlopy w roku. Ludzie wyjeżdżają masowo nad morze, w góry czy za granicę. Niestety dla większości osób urlop i wczasy są ważniejsze niż żywa istota. Wymarzyli sobie wakacje właśnie TU i nigdzie indziej nie zamierzają jechać, a to, że akurat TU psa nie można zabrać ich nie obchodzi. Do tego tym zasranym, śmierdzącym leniom nie chce się poszukać domu tymczasowego, popytać rodziny, znajomych czy by się przez tydzień psiakiem nie zajęli czy też żałują pieniędzy na parę nocy w psim hotelu. Wolą iść na łatwiznę, dlatego widzimy tyle wolno biegających zwierząt. Są porzucane gdzie popadnie. Nawet przy ruchliwych ulicach gdzie często wpadają pod samochody, a kretyńscy kierowcy nawet nie zwrócą uwagi na to, że potrącili zwierzę. A inne głąby przechodząc obok zwierzęcia, które błąka się ewidentnie szukając pomocy albo leży ranne, nie zatrzymają się, by pomóc. Pośpiech, niechcemisizm, olewizm, tumiwisizm? Jak to można nazwać? Ta ludzka bezduszność jest dla mnie nie do pomyślenia. Sama jak miałam jakieś 12 lat, rzuciłam się na ulicę przed jadące samochody, by zdjąć z ulicy kota, który siedział, cały i zdrowy na środku, na szczęście omijany przez samochody i najprawdopodobniej nie wiedział jak się stamtąd ruszyć, a do tego jechał TIR, który już raczej by go nie ominął… do dziś nie rozumiem sąsiadki ze wsi rodziców, czy nie było jej w domu czy była ślepa i chora na tumiwisizm. Na domiar wszystkiego wiosna i lato to czas rozmnażania się zwierząt i na ulicach lądują niechciane młode, które nie są w stanie sobie same poradzić! Kot jeszcze sobie poradzi, o ile nie jest właśnie za mały, ale pies? Pamiętam sytuację w moje urodziny w dzieciństwie, nie pamiętam które, 11, a może i 12ste kiedy nagle przybiegła do mnie przyjaciółka i mnie woła, że musimy coś zrobić, bo ktoś porzucił psa. Mówiła, że zatrzymał się czerwony samochód, odjechał i zaczął biegać ten pies. Został porzucony na ruchliwej ulicy, duży pies, który sam był też zagrożeniem dla innych kierowców, bo zderzenie z nim mogło skończyć się poważnym wypadkiem!  Biegał z jednej strony ulicy na drugą nie wiedząc co ze sobą zrobić. Bał się nas, więc na siłę nie podchodziłyśmy i nie łapałyśmy go, bo nie chciałyśmy, żeby przez nas wpadł pod jakieś auto. Miałyśmy do tego psy i koty, więc nie mogłyśmy go przygarnąć. No rozpacz! Nagle zniknął, szukałyśmy go wszędzie, po rowach czy gdzieś nie leży, ale przepadł, rozpłynął się. Do dziś nie wiem co się z nim stało, mam nadzieję, że znalazł jakiś dom.
Niestety na wsiach ogromnym problemem są wolnochodzące psy i koty. Z jednej strony jest to problem, bo giną, wpadają pod auta, a z drugiej strony mamy kary za trzymanie psów na łańcuchach. Jednak to temat rzeka, do poruszenia kiedyś w innym poście. No i kolejnym oddzielnym tematem jest też rozdzielanie młodych od matek. Ludzie często nie wiedzą kiedy już można to zrobić. Kiedyś więc o tym napiszę. Na koniec wiersz mojego autorstwa, którego bohaterem opowiadającym o swoich odczuciach jest porzucony pies…

„Mój Pan”

Mój Pan ciągle zajęty.
Coś pakuje, do auta wynosi.
Niedługo ruszy po drodze krętej,
gdzieś w góry, lub nad morze.

Leżę sobie i zerkam na niego
i myślę, co teraz ze mną będzie,
wierząc, że nie zostawi mnie samego,
że pojadę razem z nim.

Słyszę swoje imię, Pan woła.
Wstaję i biegnę posłusznie,
merdając ogonem wesoło.
Szczęśliwy wskakuję do auta.

Nadszedł wyjazdu czas.
Ruszamy w drogę daleką.
Kilka godzin, jedziemy przez las
i nagle stajemy.

Pan wysiada i drzwi mi otwiera.
Jak miło, że o mnie myśli,
że pęcherz mi już doskwiera
i pora rozprostować kości.

Wbiegam wśród drzewa szumiące.
On za mną, bym się nie zgubił.
Rzucam się biegiem, bo widzę zająca.
Wpadam za nim gdzieś za krzak.

Nie złapię go, wychodzę.
Pan przecież na mnie czeka,
ale pusto naokoło.
Nawet wołania nie słyszę człowieka.

Strach mnie ogarnia, serce wali,
chodzę, węszę z resztkami nadziei.
Nawet ulicy nie widzę w oddali.
Tak się cieszyłem, a on mnie tu zostawił…

Noc nadeszła, kładę się na mchu,
w obcym miejscu, bez ludzi, zupełnie sam.
Brakuje do życia już sił i tchu,
a mój Pan pewnie już bawi się gdzieś tam…