Zespół Aspergera – mam czy nie mam? C.d.
W poprzednim wpisie wspomniałam, że chcę wrócić do tego tematu. Kiedyś już pisałam o moich podejrzeniach, co do tego, że mogę mieć Zespół Aspergera. Wróciłam do tamtego wpisu i stwierdziłam, że jest dość chaotyczny. Opisałam tam siebie z dzieciństwa i teraz. Jednak miałam jeszcze spore wątpliwości wynikające z kilku czynników, a mianowicie z tego, że nie mam wszystkich objawów lub nie mogę sobie przypomnieć zdarzeń, które by je udowadniały, ale przede wszystkim jestem dziewczyną, a to przypadłość raczej chłopięca. Dziś mam dużo nowych informacji i dlatego postanowiłam poruszyć ten temat ponownie. Wtedy mogłam ocenić prawdopodobieństwo, że mam Zespół Aspergera na jakieś 60-65%. Dziś mogę spokojnie ocenić na 80, a może nawet 85%. Na 100% może zdiagnozować tylko specjalista.
Wątpliwości, które miałam, nie dawały mi spokoju. Najbardziej nurtowało mnie pytanie: czy naprawdę dziewczyn to nie dotyczy? Szczerze mówiąc, to na forach rodzice opisują przypadki dziewczyn, a i w artykułach się to zdarzyło. Jednak każdy artykuł informuje, że stosunek chłopców do dziewcząt wynosi 10:1. Któregoś dnia wpadłam na pomysł, aby sprecyzować pytanie do „wuja” Google i wpisałam w wyszukiwarkę „Zespół Aspergera u dziewczyn”. Natychmiast „wujo” wyszukał to, czego chciałam. Pomyślałam sobie wtedy, że on sam przypomina Aspie. Ma ogromną wiedzę na wszelkie możliwe tematy, wyszukuje wszystko bardzo szybko i tym lepiej, im precyzyjniej sformułuje się zapytanie, a u Aspie charakterystyczne jest to, że trzeba mówić do niego i pytać dosłownie, dokładnie, precyzyjnie, bo inaczej może mieć kłopot ze zrozumieniem. Przy Aspiem należy unikać dwuznaczności, nieścisłości czy metafor. Choć potrafi użyć sarkazmu, może mieć kłopot z jego rozpoznaniem w czyjejś wypowiedzi. Przyznam, że czasami miewam ten problem. Wróćmy jednak do wyszukanych rewelacji.
Już w poprzednim wpisie chyba pisałam, że jako pierwszy Zespół Aspergera odkrył austriacki lekarz, od którego nazwiska pochodzi nazwa zaburzenia. Przeprowadzał on badania głównie na chłopcach, bo nie pojawiały się dziewczęta z takimi objawami. Po latach sprawą dziewcząt zajął się angielski psycholog, dr. Tony Attwood. Wyniki jego badań przeszły najśmielsze oczekiwania. Okazuje się, że dziewcząt z Zespołem Aspergera jest dużo więcej niż się wydaje. Jedne źródła podają, że stosunek chłopców do dziewczyn można zmniejszyć do 4:1, a inne, że do 10:4. Wciąż więc chłopców jest zdecydowanie więcej niż dziewcząt, ale dziewcząt więcej niż dotąd sądzono. Wiele z nich pozostaje jednak niezdiagnozowanych, jeśli nie nawet większość. Nierzadkie są też błędne diagnozy, bo dziewczyny łatwiej popadają w nerwice czy depresje z powodu swoich problemów i są leczone pod tym kątem. Tu nasuwa się pytanie: dlaczego tak jest? Czy Zespół Aspergera u dziewczyn jest inny niż u chłopców? Otóż nie. Zaburzenie jest takie samo. Każdy ma takie same problemy, bez względu na płeć. Różnica jest taka, że dziewczyny sobie z tym lepiej radzą. Do tego ich obsesyjne zainteresowania nie muszą dotyczyć pojazdów czy komputerów, jak u chłopaków, a mogą dotyczyć zwierząt, literatury, poezji. Do tego zwykle mają tą jedną przyjaciółkę, z którą się dogadują i przez to nikt nie zauważa ich problemów w sferze społecznej. To wszystko sprawia, że wymykają się spod radaru diagnostycznego, bo wszystkie kryteria i testy są ustalone na podstawie wyników badań dr. Aspergera, dotyczących chłopców. Nie bez znaczenia w ilości diagnoz stawianych dziewczynkom jest podejście psychiatrów, którzy zgodnie twierdzą, że to przypadłość tylko chłopięca i niemożliwe, żeby dziewczynka to miała. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze fakt, że pierwsze objawy, w pierwszych latach dzieciństwa, nie dają powodów do niepokoju, a problemy ujawniają się dopiero w szkole, przy styku z większą ilością rówieśników. Ba, jest wielu dorosłych ludzi, którzy nigdy nie zostali zdiagnozowani i dopiero dowiadują się, że mogą mieć takie zaburzenie, tak jak ja. Wystarczy, że w rodzinie pojawi się dziecko z zaburzeniem, bohater filmu czy książki ma zaburzenie i zobaczy się w nim podobieństwo do siebie, zacznie się czytać i podejrzenia nabierają mocy. Tak jak w moim przypadku. Nie bez znaczenia jest tutaj też to, że dawniej Zespół Aspergera nie był tak dobrze znany, więc osoby, które dziś są dorosłe, nie miały szans na diagnozę w dzieciństwie. Nawet w latach 90tych jeszcze nie było mowy o tym zaburzeniu, a do tego ja wychowywałam się na wsi, a na wsi jest jeszcze trudniej.
Ok, wystarczy teorii, pora przejść do konkretów o mnie. Pisałam już o tym w pierwszym wpisie, ale przypomnę, że u mnie po urodzeniu i w pierwszych latach życia, nie było widać nic niepokojącego. Z opowieści mamy wiem, że byłam nadzwyczaj grzecznym i cichym niemowlakiem. Nie płakałam, że jestem głodna czy mam pełną pieluchę. Rodzica zwykle to cieszy, a nie niepokoi. Później potrafiłam się sama sobą zająć. Nie potrzebowałam niańki ani towarzystwa. Siedziałam sobie spokojnie albo bawiłam się sama zabawkami. Lubiłam jednak robić z niektórymi rzeczami coś, co nie było zgodne z ich przeznaczeniem. Pamiętam jak cięłam czy rozrywałam papier na kawałki. Lubiłam napędzić kółka w autku i patrzeć jak się kręcą. Lalki? Interesowały mnie tylko ich włosy, a raczej ich ścinanie, chyba dlatego, że sama miałam wiecznie krótkie włosy. Mówić nauczyłam się szybko i płynnie, a wręcz słowami, które do małego dziecka nie pasowały. Jednak gadułą to nie byłam. I pojawił się problem z dwuznacznością. U babci moje kuzynki orzekły: idziemy na pole! A ja się zaczęłam zastanawiać: gdzie? Pole kojarzyło mi się dotąd ze zbożem i ziemniakami, mimo, że pochodziłam z Krakowa, a przecież tu się tak mówi. Nie byłam zbyt chętna, ale w końcu za nimi poszłam i okazało się, że one tylko chciały po prostu wyjść z domu na podwórko. Nie pamiętam u siebie etapu „tysiąc pytań na minutę”, jak zwykle mają normalne dzieci. Jak byłam malutka, mama kładła mnie na poduszce, brała mnie z tą poduszką i kołysała. To było przyjemne i jakoś nie mogłam pogodzić się z tym, że nastąpiła zmiana – przestała to robić. Nauczyłam się więc kołysać sama i stało się to czymś, co mogłam robić godzinami, i zawsze zaczynałam to robić jak się czegoś bałam. Zawsze byłam sensorykiem. Miałam różne nadwrażliwości. Przede wszystkim słuchowe. Najpierw, jak byłam malutka, bałam się nawet wirującej pralki. Potem bałam się innych głośno buczących maszyn, syren karetek, straży, czy choćby nisko lecących samolotów. Bałam się i do dzisiaj nieraz boję czegoś, co jest naprawdę bardzo duże – zawsze mam ciarki jak przechodzę obok np. pracującej koparki. Jak myślicie, co potrafiłam zrobić na środku podwórka kiedy przelatywał nisko głośny samolot? Oczywiście, położyć się na trawie i lulać. 😀 Nie raz jak byłam na polu, a jechało coś na sygnale, zwiewałam do domu jakby mnie ktoś gonił. Dziś też ciężko znoszę hałas. Po koncertach potrafiłam być ogłuszona przez tydzień. Nie znoszę wiertarek, młotów pneumatycznych, syren (zwłaszcza jak coś przejeżdża tuż obok mnie), nie znoszę nawet jak bardzo głośno słyszę kogoś w telefonie. Za to lubię głośną muzykę. Byłam i jestem też wrażliwa na dotyk. Nigdy nie lubiłam czułości – nie chciałam się przytulać, nie cierpiałam całowania i zawsze wycierałam się na potęgę. Nienawidziłam mieć mokro wokół ust po napiciu się herbaty. Zawsze w ruch szły rękawy. A najprzyjemniejszy dotyk to było delikatne masowanie stóp przez tatę. Nie umiałam sama spać. Długo spałam z mamą. Moje spanie było i jest dość rytualne – Zasnęłam tylko wtedy kiedy mama przyszła do łóżka, kiedy wszystkie światła i telewizory były powyłączane. Do dziś nie zasnę jak wszyscy w domu nie pójdą spać. Jak byłam mała to zasypiałam tylko tuląc się i ssąc róg kołderki. Dziś nie zasnę na wznak, tylko na boku. Raz, jak tata do nas przyjechał i mama położyła się razem z nim, nie dało rady, musiała do mnie przyjść, inaczej nie zasnęłabym. Nie umiałam zaakceptować takiej zmiany. Nie byłam zbyt wylewna emocjonalnie. Mało płakałam, mało się śmiałam. Taki kamień na twarzy. Nie umiałam powiedzieć, że coś lubię, podoba mi się, kocham coś albo nie lubię. Lubiłam coś, lub kogoś, ale nie umiałam tego powiedzieć, okazać. Nawet jakoś do zwierząt mnie nie ciągnęło. Przywiązywałam się za to do rzeczy. Ulubioną rzeczą była zawsze piłka. Pamiętam jak strzelałam tacie gole między nogi. Dobrze, że nigdy nie kopnęłam za wysoko. 😉 I pamiętam, że jak straciłam pierwszą piłkę to był płacz nieziemski, bo inna nie będzie taka sama. Później już zadowoliłam się nową i z kolejnymi było już łatwiej. Śmieję się z mojego bratanka, który ma diagnozę, i który jak przyjedzie na wieś, to zaraz chce jechać z powrotem, a do gości w domu potrafi powiedzieć „dziękujemy, do widzenia”, a sama nie byłam inna. U cioci nie usiedziałam dłużej jak godzinę, półtorej i chciałam iść do domu, a jak wydawało mi się, że goście siedzą za długo, to potrafiłam rzucić prosto z mostu „idźcie już”, nie sądząc, że to jest wyganianie, które może urazić. Jak miałam około 5 lat, sama nauczyłam się czytać. Znając nazwy liter ze słuchu, dopasowałam nazwy do pisanych i odczytałam najpierw jedno słowo, drugie i nagle… poleciało. Zaczęłam czytać jakbym chodziła już do szkoły. Miałam w domu dwa tomy z wierszami. Jeden Tuwima, drugi Konopnickiej. W kółko tylko czytałam te wiersze i umiałam większość z nich na pamięć, choć specjalnie się tego nie uczyłam. Miałam świetną pamięć. Jak już poszłam do szkoły to potrafiłam opowiedzieć raz-dwa razy przeczytane opowiadanie ze szczegółami, a wiersze, których też długo i mozolnie się na pamięć nie uczyłam, recytowałam tak, że wszyscy myśleli, że będę aktorką. Talent? Obsesja? Pamiętam też, że dostałam od kogoś taką wielką encyklopedię i w kółko ją przeglądałam. Słowniki różne tak samo. Jak dotąd wszystko się zgadza. Aspie jak nic!
W wieku też 5 lat, poznałam moją przyjaciółkę, z którą przyjaźnię się do dziś, a teraz nawet mieszkamy razem w Krakowie. Na wsi jesteśmy sąsiadkami. Nasze mamy chodziły do siebie w różnych sprawach i tak się poznałyśmy. Gdyby nie ona, to pewnie nie wychodziłabym poza moje podwórko i bawiłabym się wiecznie sama. To ona otworzyła mnie na świat. Wszędzie razem chodziłyśmy, a raczej mnie ze sobą ciągnęła z początku, a potem się potoczyło. Wymyślała wszystkie zabawy, pokazała mi wiele rzeczy, nauczyła mnie obcowania ze zwierzętami. One też dużo mi w życiu pomogły. Lubiłyśmy bawić się z kotami. Ja sama jednak bawiłam się z nimi w sposoby, które dla nich nie były z kolei zbyt komfortowe, a potem się dziwiłam, że są „dzikie”, uciekają. To przyjaciółka wytłumaczyła mi, że koty nie są zadowolone z takiej zabawy. Z czasem zaczęłam więcej przebywać z nią, u niej niż w domu z mamą. Oddałam się jej całkowicie. Nie miałam wyobraźni, udawałam, że sobie coś wyobrażam, jak mnie prosiła. Nie potrafiłam wymyślać zabaw, więc uznałam, że będę zgadzała się na wszystko, co ona wymyśli, byle tylko się na mnie nie obraziła i nie kazała mi wymyślać. Nawet mama twierdzi, że co ona powiedziała było święte, a co mama nieważne. Pamiętam jak nie raz mama mi mówiła widząc, że się zgadzam na wszystko, co ona wymyśli – jak wsadzi palec w ogień albo tobie każe to zrobić, to ty też to zrobisz? Jak mówiłam, że coś lubię/nie lubię, to mama zauważała – że ona lubi/nie lubi to ty też. Tak to wyglądało… W jednym z artykułów dotyczących badań dr. Attwooda, znalazłam informację, że dziewczynki mają zwykle jedną lub nawet kilka przyjaciółek, które im „matkują”. Przypomniałam sobie słowa mamy o mojej przyjaciółce i stwierdziłam, że to było właśnie coś takiego. Przyjaciółka była całym światem, wodzem, pokazującym i tłumaczącym świat, mentorką, którą naśladowałam nawet zachowaniem, mentalnością, mową, a mama była tą, która kazała się słuchać, kazała robić to, na co nie miałam ochoty, wydawała pozwolenia lub nie pozwalała na coś, karciła, zmuszała do wstawania rano, chodzenia do szkoły, nauki. Złościła się o złe oceny, że brzydko piszę, rysuję, a wychwalała zdolności mojej przyjaciółki i kuzynek. Cały czas byłam razem z moją przyjaciółką i uznałam, że tak ma być zawsze i wszędzie, a tu nagle jak poszłyśmy do zerówki okazało się, że nie jesteśmy razem w grupie. Nie mogłam uwierzyć… W szkole też zawsze byłyśmy obok siebie w dzienniku. Pamiętam jak w czwartej klasie nie mogłam zrozumieć jak to możliwe, że ktoś nas rozdzielił. W szkole jednak przyjaciółka przestawała tak jakby nią być. Wolała siedzieć z innymi dziewczynami. To było przykre, choć tłumaczyłam sobie to tak, że mnie ma na co dzień w domu, a dziewczyny tylko w szkole. A ona miała prawo mieć mnie czasem dość, tylko wtedy tego nie rozumiałam, a szkoła i inne dziewczyny były ode mnie odskocznią…
W pierwszych trzech latach uczyłam się świetnie. Wszystko szło mi łatwo i szybko, w porównaniu do innych. No może poza plastyką i pisaniem. To znaczy pisać też nauczyłam się szybko, ale nigdy nie umiałam starannie. Wszystko zawsze chciałam szybko, a szybko nie znaczy dobrze. Nie było wtedy jeszcze ocen, a wychowawczyni na świadectwie pisała opinię o uczniu. O mnie napisała w samych superlatywach, ale również było zdanie, że jestem niecierpliwa do prac plastycznych. W 2 klasie zaliczało się tabliczkę mnożenia. Zaliczyłam szybko i bez problemu, wcale się dużo nie ucząc, podczas gdy inne dzieciaki miały mniejsze lub większe problemy. Szybko i łatwo uczyłam się wierszy na pamięć, miałam talent recytatorski, a wystarczyło, że przeczytałam 2 razy opowiadanie i umiałam je streścić ze szczegółami. Byłam rozchwytywana do przedstawień. Kiedy poszłam do 4 klasy, coś pękło. Problemy zdrowotne i zmiana, duża zmiana jaka nastąpiła, stały się chyba igłą, która przekłuła balon. Inna szkoła, inna wychowawczyni, więcej przedmiotów, każdego uczył ktoś inny, nowi ludzie w klasie, więcej nauki. Więcej nauki i coraz większe trudności sprawiały, że musiałam się dużo bardziej przykładać, co zepchnęło moje zdolności na drugi plan. Nikt już nie zauważał mojego talentu, nikt nie chciał mnie do przedstawień. Wszystko się zmieniło…
Dr. Atwood stwierdził, że dziewczęta uruchamiają mechanizmy radzenia sobie z problemami. Korzystają z kilku metod. Pierwsza z nich to metoda kamuflażu. Starają się kamuflować swoje problemy, głównie poprzez obserwację i naśladowanie innych osób, które są lubiane, lepsze w czymś. Pamiętam, że też tak robiłam. Przede wszystkim najlepiej znałam moją przyjaciółkę i widząc w szkole, że jest bardzo lubiana, obserwowałam ją. Inne dziewczyny też, ale ją najbardziej. Potrafiłam naśladować nawet głosy, ruchy, mimikę. Często byłam oskarżana o małpowanie. Myślałam, że jak zacznę być taka jak osoby, które są lubiane, to też będę lubiana. Potrafiłam też zapamiętać, co one lubią, a co nie i w ten sposób sobie wyrabiałam własny gust. Nie przynosiło to skutków. Była w klasie inna dziewczyna, podobna wzrostem do mnie, nie za ładna i też trochę z boku. Pomyślałam sobie, że skoro one jej nie lubią, to ja też będę pokazywała, że jej nie lubię. Zaczęłam być dla niej agresywna. Podobno dziewczyny z Aspergerem nie są agresywne. Bardziej chłopaki, bo buntują się na swoje problemy, nie radząc sobie z nimi. Ja jednak czasami byłam agresywna. W ogóle dokuczano mi często. Zwłaszcza chłopaki, bo dziewczyny zwykle traktowały mnie jak powietrze. Nie umiałam sobie oddać, nie radziłam z tym sobie. Mieli mnie za słabeusza. I to powodowało, że bywałam agresywna. Nawet mamę wzywali raz do szkoły. Chciałam pokazać, że wcale nie jestem taka słaba jak wyglądam. W końcu nauczycielka zasugerowała mamie psychologa. Diagnoza – nadpobudliwość nerwowa – objaw Zespołu Aspergera. Wspomniałam, że mi dokuczano. Może mnie nie bito, ale dokuczano mi śmiechem, słowem. W pierwszym wpisie podałam link do testu na Aspergera. Na tej stronie z testem jest napisane, że 11 osób spośród badanych miało wynik powyżej 32 punktów i 7 miało podstawy do diagnozy. O tych siedmiu było napisane, że były raczej na uboczu w szkole i były ofiarami dokuczania i przemocy. Jakbym czytała o sobie… Jeszcze ciekawostka co do naśladowania. Kiedyś pomyślałam sobie, że skoro potrafię naśladować innych, to może i mogę pisać tak jak inni. Obserwowałam jak moja przyjaciółka i jeszcze jedna dziewczyna, która ładnie pisała, trzymają długopisy i zaczęłam trzymać tak samo. Efekty? Pisać ładnie się nie nauczyłam, za to potrafię pisać różnymi charakterami. Raz wąsko, raz szerzej, raz czytelnie, raz po lekarsku, raz prosto, raz w jedną stronę pochylone, raz w drugą, raz pojedyncza litera/cyfra wyjdzie mi jak jakiś kulfon, raz drobno, raz wielkimi literami. Czasem aż się boję w urzędach podpisując papiery, żeby nie zachciało im się sprawdzać zgodności podpisu z tym na dowodzie, bo zapewne zgodności by nie było. 😉
Metoda obserwacji i naśladowania nie przyniosła rezultatu. Większa bezpośredniość czyli podejście i zagadanie kończyło się tylko wielkim zdziwieniem, patrzeniem po sobie i chichotami dziewczyn. Przeszłam więc do innej metody – uniku i ukrycia. Starałam się po prostu unikać kontaktu z innymi, rozmów, unikać sytuacji dla mnie problematycznych. Starałam się też ukryć wśród klasy, żeby czasem ktoś czegoś ode mnie nie chciał. Zwłaszcza nauczyciel na lekcji. Nie lubiłam być upominana. Siedziałam więc jak trusia, cicho i grzecznie, by nie zwracać na siebie uwagi nauczycieli, bo najczęściej pytali tych, co najwięcej rozrabiali i gadali. Gdy nauczyciel wywoływał do ustnej odpowiedzi, siedziałam ze spuszczoną głową, wpatrzona w jakąś kropkę w zeszycie. Byle nie patrzeć na nauczyciela i nie usłyszeć swojego nazwiska. Inni podchodzili do ustnych odpowiedzi z humorem i podejściem, co będzie to będzie. Ja nie lubiłam ustnie odpowiadać. Był to dla mnie duży stres, bo wymagało to wyjścia na środek klasy, stania twarzą do wszystkich. No i nie lubiłam dostawać złych ocen. Mama zawsze się denerwowała. Uczyłam się jednak przeciętnie. Z jednej strony chciałam mieć super oceny i dorównać przyjaciółce, a z drugiej nie chciałam być też nazywana kujonem. Poza tym lepsze oceny miałam z tego, czego uczyłam się łatwo i z przyjemnością niż z tego, do czego nauki musiałam się zmuszać. Lubiłam matematykę, gorzej z historią.
Mama zawsze uczyła mnie, że mam być dla wszystkich miła, uprzejma, uczynna i koleżeńska, toteż pożyczałam wszystko koleżankom, łącznie z groszami na bułkę. Nie raz dałam odpisać zadanie. Uznałam, że jak będę koleżeńska, to może wreszcie mnie polubią. Jednak sowicie płaciłam za swoją naiwność. Raz poszłam komuś do sklepiku, to zaczęły mnie ciągle wysyłać. Teraz rozumiem dlaczego byłam taka naiwna. Po prostu nie umiałam ocenić intencji innych. Teraz wiem, że dwoiłam się i troiłam o zrozumienie i zaprzyjaźnienie z osobami, które nie były tego warte, a te które były warte odpychałam. Tak się zastanawiam, może ja czasem źle odbierałam zachowanie niektórych? Przez to, że wszyscy mi dokuczali lub traktowali jak powietrze stwierdziłam, że nikt mnie nie lubi. Błąd. Po prostu ja nie umiałam się zaprzyjaźnić, nie umiałam dać się poznać. Nie byłam zbyt wylewna ani emocjonalnie, ani uczuciowo. Miałam mało empatii. Tłamsiłam wszystko w sobie. Nie skarżyłam się na dokuczanie, bo nikt by się nie przyznał. Wolałam zamilknąć, niż słyszeć śmiech ze swoich słów. Zaczęłam tworzyć w wyobraźni swój świat, świat, w którym jestem ceniona i lubiana i lepsza od innych. A może to, co brałam za dokuczanie, nie zawsze nim było? Najbardziej nienawidziłam Walentynek. Nie rozumiałam tego dnia, bo nie rozumiałam miłości. Tego dnia zawsze na korytarzu w szkole stał karton oblepiony serduszkami, do którego wrzucało się kartki. Ja nikomu nie robiłam kartek, bo nic do nikogo nie czułam. Potem przewodnicząca szła po kartki dla naszej klasy. Każda dziewczyna dostawała ładną kartkę, a ja zmiętoloną zwykłą widokówkę z nabazgranymi kilkoma słowami. Nie pamiętam jakie to były słowa. Odbierałam to zawsze tak, jakby chłopaki robili mi na złość – niech ma to i nie ryczy, że nic nie dostała. Jednak dziś mnie to zastanawia. Był w klasie chłopak. Taki zupełnie inny niż wszyscy. Nie pamiętam, żeby gadał z chłopakami, przyjaźnił się z kimś. Raczej był milczący, jak ja. Uczył się tragicznie. Myślę, że po prostu nie umiał się skoncentrować. Brzydko pisał. Nie czytał też dobrze. Jego głos był monotonny, bezbarwny i czytał wolno i niewyraźnie. Kiedyś między klasami był konkurs na to, która klasa szybciej przeczyta książkę. Czytało się na głos, za dziennikiem, wychodząc na środek klasy, na każdej lekcji kilka osób po fragmencie. Jak on czytał to się tylko denerwowaliśmy, że spowalnia i przez niego przegramy. Brany do odpowiedzi nie odpowiadał na żadne pytanie. Nie patrzył ani na klasę ani na nauczyciela. Patrzył w jakiś jeden wybrany punkt. On chyba miał typowy autyzm. Ciekawe, co teraz z nim się dzieje, czy zdał maturę, czy pracuje gdzieś… Teraz przychodzi mi do głowy, że te kartki walentynkowe mogły być od niego. Po prostu nie umiał zrobić lepiej. Nie umiał też się odezwać sam, a może widział we mnie jakieś podobieństwo do siebie? Asperger to zaburzenie ze spektrum autyzmu, więc jest podobne. Tego jednak się nigdy nie dowiem…
Jakoś jednak przeszłam edukację bez specjalnych szkół, żyję bez diagnozy i terapii. Poradziłam sobie i oby tak dalej. Dużo dała mi, po pierwsze, przyjaciółka. Gdyby nie ona to nie wiem co bym robiła w dzieciństwie i jaka bym była dzisiaj. Po drugie dużo dały mi zwierzęta. Nauczyły mnie empatii i przyjaźni. Po trzecie dużo dała mi muzyka. Była zawsze odskocznią od problemów. Kiedyś nie rozumiałam uczuć. Chyba tylko mój wrażliwy słuch sprawił, że zwracałam uwagę na muzykę i zwróciłam uwagę na gwizdaną melodię w „Wind of change”. Po latach usłyszałam w radiowej Jedynce „When the smoke is going down”. Słuchając tej ballady poczułam coś dziwnego. Jak dowiedziałam się, że to Scorpions, ci sami co „Wind of change”, było jeszcze dziwniej. Kiedy chcąc znaleźć „When the…” bo nie wiedziałam, że ta piosenka ma taki tytuł, zaczęłam słuchać innych piosenek Scorpions, było coraz dziwniej. I nagle bum, jak cios w głowę. Wiem co to! To miłość! Scorpionsi pomogli mi poczuć i zrozumieć miłość! Stali się moją obsesją. Godzinami mogłam siedzieć, czytać o nich, słuchać piosenek, gapić się na ich zdjęcia, a szczególnie Klausa Meine, który miał wczoraj urodziny. Tak, zapamiętałam nawet daty ich urodzin. Jednak nie umiałam przywiązać się do drugiego człowieka, choć obsesja na punkcie Klausa… Potem był sport. Znałam drużyny, piłkarzy, kto z jakiego klubu i jakiego kraju. Najpierw zakochałam się we Francesco Tottim. Śledziłam poczynania Romy, stronę internetową, gapiłam się na jego zdjęcia. Potem przez lata była stagnacja. Do roku 2014. Igrzyska w Soczi, łyżwiarstwo, wyścigi na 1500 m. Jak zobaczyłam tego Koena Verweija, to oszalałam. Przez miłość do muzyki, ukochałam sobie facetów z długimi włosami, ale długowłosy blondyn, w moim wieku, z takim uśmiechem… to był koniec. Znów obsesja, chciałam wiedzieć o nim wszystko, gapiłam się na jego zdjęcia jak szalona. I tak do dziś. Śledzę wiecznie jego profile wszędzie. Tylko dlaczego potrafię kochać tylko ludzi sławnych, nie z Polski i których nigdy nie spotkam? Za to moja wyobraźnia ma pole do popisu. Ciągle wyobrażam sobie spotkania z tymi osobami, różne zdarzenia, że właśnie takie osoby właśnie zapałały do mnie sympatią, jak nigdy żadne inne. Marzyć sobie można. 😀 Nie ulega wątpliwości, że te wszystkie sytuacje mi pomagają. Zwierzęta, Scorpions, sport… stały się moimi obsesjami, ale i terapią. Dzisiaj jest coraz lepiej ze mną, choć nadal jestem nieudolna społecznie, nie umiem pierwsza się odezwać, zapytać o coś, ze strachu przed reakcją kogoś. Nie lubię też jak ktoś coś mi się pyta. Nie umiem patrzeć w oczy podczas rozmowy. Potrafię czasem wpatrzyć się w jeden punkt, zaabsorbować jakąś sytuacją tak, że wszystko inne przestaje istnieć. Nie lubię gadać przez telefon. Ciężko mi wyjść z domu. Załatwianie spraw to tylko nerwy i stres. Wychodząc zawsze sprawdzam, czy wszystko mam, kilka razy, a będąc na mieście, co chwilę sprawdzam w torebce i kieszeniach, czy nic nie zgubiłam. Idę do sklepu, to z 5 razy sprawdzam ile mam pieniędzy. Ciągle mam nadwrażliwy słuch. W ciszy słyszę najmniejsze szmery, a dzisiaj pierwszy i ostatni raz wynosiłam do śmietnika szklane butelki. Kiedy wrzucałam je do kontenera, mało mi uszy nie odpadły. W domu lubię wiedzieć gdzie co mam, a nie szukać godzinę, dlatego nie cierpię jak ktoś mi coś przestawia. Firankę poprawiam 500 razy dopóki nie uznam, że jest ok. Tak samo z ustawianiem stołu/biurka. Ciągle jest krzywo. Książki na półce muszą być ułożone od największej do najmniejszej, nijak inaczej. Książki… kolejna obsesja. Dobra książka pobudza tak wyobraźnię, że czuję się jak szpieg. Podążam za bohaterem obserwując go i nie opuszczam na krok ciekawa, co będzie dalej. I niech ktoś mnie z tego wyrwie to wściekłość murowana. Nadal jestem niedotykalska. Nigdy nie byłam odporna na ból, a że jestem szczupła, wszystko odczuwam dwa razy bardziej. Jak byłam mała, zawsze chciałam mieć długie włosy, ale czesanie to była tragedia. Nie mogłam znieść bólu najmniejszego pociągnięcia. Teraz jest lepiej, jak sama się czeszę, ale też niełatwo. A właśnie. Znalazłam na jednym z forów wpis mamy opisującej swoją prawie 11 letnią córkę z podejrzeniem Aspergera. Mama pisała, że dziecko nieusłuchane, że poranne wstawanie, ubieranie się, higiena, to tragedia, że nie chce wychodzić do szkoły, nie sprząta, nie robi nic z własnej woli. No wypisz-wymaluj ja. Teraz robię więcej z własnej woli, sprzątam, umiem gotować, ale jak pojadę na wieś to znowu siedziałabym godzinami na kanapie, rozmyślała, zamiast się zastanowić, co trzeba zrobić, co mamie pomóc. Mama sama musi mi powiedzieć, co mam zrobić. W pracy byłoby chyba niestety podobnie. Najlepsza praca dla mnie byłaby taka, żebym robiła stale to samo, jedno i to samo, bez nagłych zmian, bo to tylko by mnie zestresowało. Bez klientów, telefonów itp. Jak jadę tramwajem, to odsuwam się od ludzi. Nie lubię jak ktoś obcy mnie dotyka, wsadzi mi łapę przed nos, żeby złapać się poręczy. Denerwuję się jak ktoś siada obok mnie. Siedzę do późna w nocy i śpię do południa. Moją kolejną obsesją są kryminały. Nie tylko książki, ale i seriale, przede wszystkim wszystkie trzy z CSI i „Kości”. Chciałabym też, żeby kiedyś na jakimś kanale powtórzyli jeszcze serial „Wzór”. Serial „Kości” polubiłam nie tylko ze względu na niesamowite zdolności pracowników laboratorium, a zwłaszcza dr Temperance Brennan, która na sam widok kości potrafi od razu powiedzieć czy to kobieta czy mężczyzna i w jakim wieku. Temperance zwróciła moją uwagę nie tylko niesamowitą wiedzą, inteligencją i pamięcią, ale też charakterystycznym zachowaniem. Zołza, w początkowych seriach bez uczuć i empatii, a potem powoli pod wpływem Bootha zaczęła się zmieniać. Przede wszystkim zauważyłam u niej nieudolność społeczną, nierozumienie ironii, sarkazmu, żartów. Booth często zwraca jej uwagę „Po co to mówisz/robisz?”. W opisach serialu nie ma wzmianki o tym, ale w angielskiej Wikipedii znalazłam obszerny opis postaci dr Brennan, gdzie było wspomniane o zespole Aspergera, jednak nikt z twórców serialu o tym głośno nie powiedział. Jednak dla mnie dr Brennan to typowa Aspie.
Dobra, starczy tego wywodu. Na koniec jeszcze parę rzeczy związanych z Aspergerem, które mnie tak wkurzają, że się we mnie gotuje:
1. Asperger to choroba
Nie, to nie choroba. To zaburzenie, przypadłość. Choroba jest stanem nietypowym organizmu, wywołującym objawy fizyczne, bólowe i nie tylko, które utrudniają normalne funkcjonowanie. Choroby leczy się lekami, operacjami, Aspergera się nie leczy.
2. Asperger to autyzm
Nie, to nie autyzm. Zaburzenie ze spektrum autyzmu, podobne, ale nie można tego nazywać autyzmem. Różnica jest taka, że Asperger nie wpływa na inteligencję lub wpływa pozytywnie. Niektórzy Aspie są ponadprzeciętnie inteligentni. Natomiast autyzm powoduje upośledzenie inteligencji.
3. Aspie to dziwak
Ludziom łatwiej jest zaakceptować ułomności, które manifestują się w wyglądzie. Aspie są często odtrącani, uważani za dziwaków i psycholi, niesłusznie.
4. Aspie jest niepełnosprawny
Nieprawda! Aspie mówi, widzi, słyszy, chodzi. Jest inteligentny. Nie jest więc w żadnym wypadku niepełnosprawny!
5. Dziewczyny na to nie chorują
Po pierwsze na to się nie choruje, to się ma i tyle. Po drugie, dziewczyny też to mają, ale o tym już napisałam wcześniej.
6. Leczenie zespołu Aspergera
Używanie takiego terminu jest niestosowne do sytuacji. Aspergera nie da się wyleczyć. Nie bierze się na to leków, nie ma zabiegów. Jest tylko terapia i to tylko dla dzieci.
7. Dorosłych to nie dotyczy
Błąd. Dorośli może lepiej funkcjonują niż dzieci, zwłaszcza jeśli mieli terapię jako dzieci, ale nadal to mają. To jest nieuleczalne! Wielu dorosłych jest niezdiagnozowanych wcale, tak jak ja, bo jak byli dziećmi, zaburzenie nie było znane. Żyjemy i funkcjonujemy bez terapii, zresztą trudno jest otrzymać pomoc osobie dorosłej, bo terapie są tylko dla dzieci.
8. Samo-diagnoza z forum internetowego
To już jest wnerwiające najbardziej. Nikt u siebie niczego nie podejrzewa bezpodstawnie!!! Opisałam swoje objawy powyżej. Co do przyczyn, są różne. Im starsi rodzice, tym większe prawdopodobieństwo – moi mieli 38 lat jak się urodziłam. Urazy okołoporodowe, urazy ośrodkowego układu nerwowego czyli mózgu – miałam niedobór hormonu wzrostu. Mam charakterystyczne wypłaszczenie z tyłu głowy, świadczące może o ułożeniu w łonie matki, co spowodowało ucisk i uszkodzenie w obrębie siodła tureckiego z przysadką. Leo Messi też to miał i ma zespół Aspergera. Przyznał się do tego parę lat temu. Jesteśmy do siebie podobni, jest mi pod tym względem bardzo bliski. Jeśli u niego to współistnieje, to czemu nie u mnie? Ponadto mój bratanek ma diagnozę, a kiedyś widziałam film „Adam”, o mężczyźnie z Aspergerem i patrzyłam na tego faceta jak na własną kopię! Coś w tym musi do cholery być! Swoje robią też geny. Zaczęłam analizować naszą rodzinę. Tata też ma objawy. Jest mało towarzyski, nie zawsze zrozumie ironię, wszystko lubi robić po swojemu, żeby nikt go nie ustawiał, nie dyktował jak ma robić. Jak się zrobi coś nie po jego myśli, to się wścieka. Jest nerwowy. Obsesyjnie wręcz sprawdza prognozy pogody. Świetnie śpiewa, mógłby w chórze, ale on się nie nadaje do grupy, bo zaraz by mu coś nie pasowało, zaraz by wszystko ustawiał pod siebie, żeby było po jego myśli. Potrafi zrobić coś z niczego. Umysł ścisły. Babcia zresztą wspomina często o rodzinie ze strony mamy dziadka (ojca taty). Wspomina, że osoby z tej rodziny miały specyficzny charakter i te cechy zauważała u dziadka, widzi u taty, u mnie, u cioci też. Niedawno opowiadała, że spotkała jakąś ciotkę z tej rodziny, 90 letnią, która zaczęła jej recytować wiersze Mickiewicza. Nie dość, że świetna pamięć jak na 90 lat, to jeszcze nie zwracała uwagi na to, że babcia nie ma ochoty tego słuchać. Jakie to Aspergerowskie! Mam wrażenie, że coś jest w naszych genach. Jak zaczęłam czytać to wszystkie objawy się zgadzają. Z testu mam 38 punktów przy progu 32. Więc moje podejrzenia nie są bezpodstawne, ale nie jest to też samo-diagnoza, bo tak się nie da. Tylko specjalista może stwierdzić na 100%.
9. Moda na Zespół Aspergera
Coraz więcej jest diagnoz, coraz więcej osób u siebie podejrzewa, coraz więcej dorosłych. Coraz więcej znanych osób się przyznaje, że ma. Dużo mówi się o geniuszach (Einstein, Newton, Pierre Curie), że mogli mieć, że Bill Gates ma. Coraz więcej pisarzy i reżyserów obiera na bohaterów osoby z zespołem Aspergera. Przez to wszystko zaczęto mówić o modzie. Bo ten ma, to ja też. Przypadłość geniuszy, to ja też mam. Jestem geniuszem! Nie, to nie moda. Nikt bezpodstawnie nie będzie u siebie niczego podejrzewać. Nikt nie chce być na nic chory ani nikt nie chce mieć takich zaburzeń i być dziwakiem w oczach innych.
10. Aspie to geniusz
Nieprawda. Tylko nieliczne osoby są geniuszami, odnoszą wielkie sukcesy. Coś w tym jednak jest, że Aspie mają świetną pamięć i lepiej przyswajają wiedzę niż neurotypowi.
Jak już wspomniałam, oceniam prawdopodobieństwo Aspergera u mnie na 80-85%. Na 100% zdiagnozować może tylko specjalista. Osoby dorosłe mają zdecydowanie trudniej. W moim przypadku sytuacji nie ułatwia fakt, że jestem kobietą. Czytałam na temat diagnozowania. Jest to bardzo drogie. Poza tym wiele osób pisze, że nie warto. Dla dorosłych i tak nie ma żadnej pomocy, a poza tym, poza upewnieniem się i ulgą lub nie, diagnoza stuprocentowa nie daje niczego więcej. Ja jestem osobą w normie intelektualnej, jeśli nie naprawdę inteligentną, radzę sobie. Ciężko mi znaleźć pracę, ale w końcu może znajdę. Nadzieja umiera ostatnia.
Comments
~Beniu
Dobry tekst 🙂
Donata
Bardzo rzetelny i konkretny tekst.Mój siostrzeniec ma zespół Aspergera i ma super pamięć zapamiętuje wszystko co przeczyta. Psycholog rodzinny w Warszawie bardzo pomaga jemu i jego rodzinie od czasu jak uczęszczają na wspólne zajęcia bardzo poprawił się relacje miedzy nimi :). Najważniejsze to umieć rozmawiać.