Szkoła – dziś kontra moje wspomnienia

Ależ to lato szybko zleciało… Jak oka mgnienie. Ledwo się zaczęło, a tu już jesień za pasem. I już pokazała pazur. Pogoda w ostatnich dniach to jakiś koszmar. Nic tylko siedzieć przy kompie i mieć nadzieję, że to jeszcze nie jest koniec ciepłych i słonecznych dni. Tak sobie myślę, że skoro mi tak szybko to lato zleciało, to jak szybko musiały zlecieć dzieciakom wakacje. I teraz brutalny powrót do normalności, czyli szkoła po ponad roku nauki w domu. Pytanie na jak długo, bo jak znowu wróci ten cholerny wirus to zaraz może być z powrotem tak, jak było. Jak zawsze przy początku roku szkolnego nachodzą mnie wspomnienia z czasów, kiedy sama chodziłam do szkoły. Różnice między dziś a kiedyś są naprawdę ogromne.

Kolejne paragony grozy, czyli zakupy do szkoły

Przez całe lato roiło się w mediach społecznościowych od tzw. paragonów grozy. Miano to przylgnęło do paragonów z nadmorskich restauracji, które postanowiły wykorzystać lato na nadrobienie strat związanych z zamknięciem przez długi czas. Nie ma to, jak żerować na klientach. Innych sposobów już nie ma. Czasem jednak miałam wrażenie, że niektórzy ludzie jednak przesadzają z tymi paragonami i niektóre ceny nie były aż takie straszne. Od połowy sierpnia zaczął się trend na kolejne paragony grozy, tym razem z zakupów do szkoły. Co roku to samo – rodzice marudzący ile to muszą wydać na książki, zeszyty i przybory czyli niezbędną wyprawkę. 500 plusy, 300 plusy i jeszcze im mało.

Pamiętam jakieś zdjęcie paragonu opiewającego na ponad tysiąc złotych. Mam jednak wrażenie, że takie sumy to nie efekt wysokich cen, a… samych rodziców. Jedna rzecz to perfekcjonizm, bo moje dziecko musi mieć wszystko najlepsze, najnowsze, najmodniejsze. Druga rzecz to uleganie dzieciom i ich marudzeniu, bo koniecznie dzieciak musi mieć markowy plecak albo zeszyt z wizerunkiem superbohatera. I koniecznie musi mieć wszystko nowe, bo go w szkole wyśmieją. Ludzie, szkoła to nie rewia mody i nie zawody na to, co kto ma lepsze. Za moich czasów było zupełnie inaczej…


Szkoła dawniej – Przez lata to samo

Mimo urodzenia się w wielkim mieście jestem wychowana na wsi, a na wsiach dawniej się nie przelewało. Nie byłam jakaś bardzo biedna, ale też nie było w domu bogato. Jednak cieszyłam się, że mam dach nad głową, mam co jeść, co ubrać i mam rzeczy do szkoły jakie by one nie były, bo wiedziałam, że są tacy, co nie mają nic. Miałam przez kilka ładnych lat ten sam plecak i wiele tych samych przyborów i jakoś mi to zupełnie nie przeszkadzało. Dokupowało się tylko to, co się kończyło, np. nowy zeszyt, długopisy, flamastry, ołówek. Piórnik, nożyczki, linijki czy nawet kleje miałam bardzo długo te same. Owszem, fajnie było mieć plecak albo piórnik z Myszką Mickey albo Kaczorem Donaldem, ale nie było tak, że upieraliśmy się, że musimy mieć tylko takie i koniec.

Podręczniki też były te same przez lata. Swoje się sprzedawało komuś młodszemu i za tę kasę kupowało od starszego kolejne. I człowiek miał gdzieś, że kartki trochę zmięte, że rogi pozaginane, że pokreślone tu i ówdzie. Nie przeszkadzało nic. Najważniejsze było to, aby wszystkie rzeczy spełniały swoją funkcję należycie i długo. Pamiętaj dzieciaku i rodzicu, ważne jest to, żeby długopisy pisały, nożyczki czy strugaczka były ostre, a klej kleił porządnie, choć tutaj wiele zależy od staranności klejącego. I ważne, żeby plecak zmieścił i udźwignął wszystko, co trzeba.

Dawniej nawet zależało nam na tym, żeby mieć coś dłużej i dbaliśmy o to. Dziś widzę niechlujstwo i zero szacunku do rzeczy, bo jak coś to mama zaraz nowe kupi. Dzieci dzisiaj wszystko niszczą i gubią. Wszystko popisane, popaćkane, plecak ma dziurę to tu, to tam czy popsuty zamek i zaraz trzeba kupować nowy. I żadne dziecko innemu nic nie pożyczy, bo wszystko ma nowiutkie i drogie. My zaś wszystkim się dzieliliśmy. Może właśnie to nas nauczyło szacunku do rzeczy, zarówno czyichś, jak i własnych, bo przecież wstyd pożyczyć komuś coś zniszczonego. Bardziej dbaliśmy też o książki, aby móc je potem sprzedać. To jest prawdziwa szkoła, a nie tylko wiedza.


Szkoła – strach przed pójściem i zrujnowana psychika

To, co dzieje się dzisiaj z dzieciakami woła o pomstę do nieba. Coraz częściej widzę informacje o dzieciach uciekających z domów i mających w dupie, że rodzice odchodzą od zmysłów czy dzieciakach targających się na swoje życie. Psychika na poziomie zero. Przeczytałam też pewien artykuł – rozmowę z psychologiem dziecięcym. Zwróciłam tam uwagę na jedną rzecz. Ta psycholog opowiedziała m.in. o dziewczynce, która się boi iść do szkoły, bo przez ostatni rok niewiele urosła. Gruchnęłam śmiechem. Boże, jakbym ja z moją karłowatością miała bać się iść do szkoły, tylko dlatego, że jestem mała to nie wiem… Na pewno w pewnym momencie różnica między mną a innymi wynosiła ze 20 cm albo i więcej, ale ja tego nie zauważałam. Nie zwracałam nawet na to uwagi. Nie zdawałam sobie sprawy, że to aż tak.

Dokuczano mi mocno i z powodu wyglądu i charakteru też, bo zawsze byłam inna, ale jakoś nie rozpaczałam z tego powodu, bo szkoła to obowiązek i iść musiałam i tyle. Nigdy nie zapłakałam. Ani razu. Nie wracałam z płaczem do domu. No może raz, kiedy na WF-ie włożyłam na moment okulary stojąc z boku, bo czekałam na swoją kolej gry i od razu dostałam w nie piłką tak, że się złamały na pół. Wtedy byłam załamana, bo wiedziałam jak bardzo są drogie i bałam się, że mama się wścieknie i oberwę. Na szczęście okazało się, że dało się je naprawić, bo oprawki były metalowe, a nie tak jak dziś plastikowe. Co ciekawe, mimo tego wtedy okulary były jednak tańsze niż dziś…

Teraz dzieciaki boją się iść do szkoły ze strachu przed wyśmianiem, bo nie urosły, bo są biedne i nie mają markowych rzeczy, nowego plecaka itd. Tak to jest, kiedy bogatsi rodzice fundują swoim pociechom co tylko im się zamarzy i uczą te dzieci tylko próżności, skąpstwa oraz poczucia wyższości nad innymi i wyśmiewania tylko dlatego, że mają gorsze rzeczy. Tymczasem bycie biedniejszym jest znacznie lepsze, bo uczy cieszenia się z małych rzeczy, dbałości o nie i tego, że ważne jest to, jakimi jesteśmy ludźmi, a nie jakie mamy rzeczy.


Rodzicu, myślenie nie boli

Rodzicu, ty za wszystko płacisz, więc sam przemyśl wyprawkę szkolną dla dziecka. Każde dziecko ma w domu wiele rzeczy od maleńkości, bo każde lubi rysować i nie tylko. Każde ma mnóstwo kredek, farby i wiele innych rzeczy. Może więc nie wszystko trzeba kupować pierwszakowi? Może warto to przejrzeć i kupić tylko te rzeczy, których brakuje? A kupowanie od razu takich rzeczy jak bibuły i różne wyszukane bibeloty na plastykę też można sobie darować. Popytać rodzinę, znajomych mających dzieci, może gdzieś w domu jeszcze mają takie rzeczy i mogą użyczyć, zwłaszcza że maluchy lubią powiedzieć, że coś jest potrzebne, w ostatniej chwili. Po co kupować, tracić kasę i zawalać szafki czymś, co się może z raz przyda?

Drogi dzieciaku, po co ci te drogie zeszyty czy inne markowe przybory z superbohaterami? Zeszyt się skończy albo rok szkolny i rzucisz go w kąt. Długopis się wypisze i wyląduje w koszu. A superbohater na okładce czy opakowaniu nie będzie miał już znaczenia. To by było na tyle.