Jak żyć za małe pieniądze? Jakie dają godne życie?

Pieniądze to kwestia, która dla wielu ludzi wydaje się najważniejszą w życiu. Wcale tak nie jest choć oczywiście bez nich byłoby ciężko. Postanowiłam napisać ten wpis, aby pokazać wam, jak żyć za małe pieniądze. Zainspirował mnie do tego pewien artykuł, który znalazłam na Facebooku, na jednej ze stron. Był to list od czytelniczki portalu, który go udostępnił. Dlaczego? Ponieważ dziewczyna żali się w nim, że wegetuje za, uwaga… 3 tys. zł. Zachowałam to nawet w zakładkach i dzięki temu możecie sobie też poczytać te żale tutaj. Ciekawa jestem waszych odczuć, bo ja czytając to nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać… A jeśli też nie wierzycie, że się da, to zobaczcie, jak żyć za małe pieniądze.

Definicja godnego życia

Chcąc znaleźć odpowiedź na pytanie zawarte w tytule, trzeba najpierw zdefiniować pojęcie godnego życia. Jeśli zapytać kilka osób, jakie wg nich powinno być godne życie, to każdy pewnie powiedziałby co innego. Wg mnie godne życie to takie, kiedy człowiekowi nie brakuje tego, co jest do życia NIEZBĘDNE. A co jest niezbędne? Jedzenie i woda, ale musimy dodać też rzeczy, bez których może nie umarlibyśmy, ale życie byłoby mocno utrudnione czyli np. dach nad głową, prąd, ubranie. Dopóki nie brakuje nam którejś z tych rzeczy, dopóki możemy zaspokoić podstawowe potrzeby i wystarcza na to pieniędzy, to możemy powiedzieć, że mamy godne życie. Za niewiele też można godnie żyć. Trzeba tylko wiedzieć, jak żyć za małe pieniądze, by żyć godnie.

Pewnie widząc tytuł wpisu spodziewaliście się, że zobaczycie tu kwotę. Nic bardziej mylnego. Nie da się podać konkretnej kwoty. Gdyby zapytać te kilka osób wspomniane wyżej o tą kwotę, to każdy podałby pewnie inną albo prędzej jakiś przedział niż konkretną kwotę. Nie da się ot tak ustalić konkretnej kwoty, bo więcej będzie potrzebowała cała rodzina na zaspokojenie potrzeb wszystkich członków (kwota tym większa im więcej dzieci) niż singiel na tylko swoje potrzeby. Nie chodzi mi więc o ustalenie jakiejś konkretnej kwoty, tylko o to, by pokazać, że da się żyć za niewielkie pieniądze, tylko trzeba umieć. Ja to potrafię, dlatego zdecydowałam się na poruszenie tego tematu, do czego zachęcił mnie jeszcze bardziej wspomniany wyżej artykuł/list.

Dzieciństwo uczy najlepiej, jak żyć za małe pieniądze

W życiu ważne jest, aby doceniać nawet drobne rzeczy i cieszyć się nawet z niewielkich pieniędzy i szanować je, zamiast wydawać na głupoty. To się powinno wynosić już z dzieciństwa i ja, wychowując się na wsi, w niezbyt bogatej, ale też niebiednej rodzinie nauczyłam się tego, jak nikt.

Najważniejsza jest świadomość

Przede wszystkim, aby nauczyć się doceniać każdy grosz, trzeba mieć świadomość sytuacji i tego, co będzie, jak pieniędzy zabraknie. Mama zabrała mnie z miasta na wieś jako malutkie dziecko, bo babcia zachorowała, później umarła, więc mama musiała przejąć jej obowiązki w gospodarstwie. Potem zaczęłam chodzić do szkoły, zaczęły się moje perturbacje zdrowotne i mama przez lata tkwiła przez to wszystko na marnej rencie, zamiast pracować normalnie za godziwe pieniądze. Tata cały czas pracował – w Krakowie i przysyłał nam co miesiąc pieniądze. Jednak wychowanie mnie spadło na samą mamę. Wiedziałam, że nie mogę mieć wszystkiego, co bym chciała. Nie żądałam tego tak, jak dzisiejsze dzieci i nie darłam się na pół sklepu, że mama ma mi to kupić i koniec. Jak wychodziła do sklepu to zwykle rzucałam „kup mi coś” i chodziło zwyczajnie o coś słodkiego lub choć chrupki kukurydziane, które kochałam, a kosztowały grosze. Czekałam – kupi, to super, nie kupi, to trudno.

Urodzinowy banknocik i pieniądze na wycieczkę

Nierzadko na urodziny dostawało się od babci czy cioci 20 czy 50 zł zamiast prezentów. Nie leciałam z tym do sklepu po głupoty, tylko kupiłam za to np. buty, a czasem musiałam nawet oddać te pieniądze mamie, bo brakowało do kolejnej wypłaty. Pamiętam też moje zaskoczenie, kiedy wyjeżdżałam na szkolną wycieczkę i mama dała mi pieniądze do portfela. Nie dość, że zapłaciła za wycieczkę to jeszcze daje mi kasę? Kup sobie coś na pamiątkę. No ok. Tym sposobem w domu do dziś mam całą kolekcję widokówek, bo jak nie było jeszcze cyfrowych aparatów, a ja nawet takiego na kliszę nie miałam to była najlepsza pamiątka, a do tego za grosze. Czasem kupiłam jakąś figurkę czy obrazek, ale z połowę z tych pieniędzy przywoziłam z powrotem do domu.

Najlepszą nauką rozsądnego gospodarowania pieniędzmi były wycieczki kilkudniowe. Miałam takie tygodniowe – w góry, nad morze. Na takich wycieczkach zwiedza się codziennie inne miejsca i na każde musi wystarczyć kasy. Pamiętam jak nad morzem moja koleżanka, z którą byłam w pokoju wydała za dużo kasy i miała już mało, więc kiedy pojechaliśmy na molo w Sopocie postanowiła zostawić portfel w plecaku w autobusie, żeby nie korciły jej rzeczy na licznych tam straganach. Okazało się jednak, że za sam wstęp na molo trzeba zapłacić 5 zł od osoby. Zaczęła płakać, bo nie miała. Za to ja miałam. Nie nakupowałam głupot, więc miałam „piątkę” i dla siebie i dla niej.

Dzieciństwo na wsi najlepsze pod słońcem

Życie na wsi, w gospodarstwie, to nie jest taka sielanka, jak się wydaje mieszczuchom. Autorka wspomnianego listu napisała w nim tak: „Gdybym mieszkała na wsi, miała własne gospodarstwo i dom na własność, to żyłabym sobie jak pączek w maśle.„. Jak to zobaczyłam, to gruchnęłam śmiechem. Widać, że to typowy mieszczuch niemający zielonego pojęcia o życiu na wsi, o tym ile chociażby wynosi podatek od nieruchomości, jeśli nie ma się gospodarstwa rolnego (powyżej 1ha). Jej się pewnie wydaje, że żyłaby jak pączek w maśle, bo miałaby wszystko swoje – warzywa, owoce, jajka, mleko, mięso i nie musiałaby kupować tego w sklepie, ale nie ma pojęcia ile trzeba włożyć kasy i pracy w to, żeby to mieć. Jeszcze bardziej się uśmiałam próbując sobie wyobrazić ją wywalającą gnój od świni czy patroszącą kurę po uboju. Idealna kandydatka do programu „Damy i wieśniaczki”, w którym dama jedzie na wieś i poznaje w całej okazałości życie na wsi, a wieśniaczka do miasta. Nic tak nie uczy pokory, radości z małych rzeczy i rozsądku w wydawaniu kasy, jak dzieciństwo na wsi.

A może tak wyrzec się zachcianek?

Napisałam tam na Fb pod wspomnianym listem komentarz, w którym w skrócie ujęłam to, co piszę teraz tu. W dużym skrócie. Między innymi dziwiłam się, że kobieta to musi mieć masę ciuchów, butów, torebek i to najlepiej najdroższych i najmodniejszych. Zostałam zhejtowana odpowiedziami typu: „ona pisze, że właśnie się tego wyrzekła”, „przeczytaj artykuł, a potem pisz”. No, większość ludzi ocenia od razu artykuł po tytule i nawet są za leniwi, by kliknąć i przeczytać, ale ja do takich nie należę. Odpowiedziałam na hejty, że czytałam ten artykuł i wielkie mi to wyrzeczenia. Czy to są rzeczy niezbędne do życia? Nie! To są rzeczy, bez których można żyć, czy też na które można pozwalać sobie rzadziej, a nie ciągle i nie muszą być markowe.

Ja wychowałam się w czasach kiedy następował właśnie ten ogromny skok technologii. Jestem jedną z najmłodszych osób, które jeszcze mają zaszczyt pamiętać czasy, kiedy nie było jeszcze komórek, nie mówiąc o smartfonach. Komputery były, ale nie w każdym domu i stacjonarne, zajmujące pół pokoju, a dopiero potem coraz mniejsze. Ja zwykle wchodziłam w posiadanie każdej kolejnej nowinki technicznej z dużym opóźnieniem niż moje koleżanki. Pierwszą komórkę dostałam dopiero na 18-stkę, aparat cyfrowy też. Na kliszę nigdy nie miałam. Pamiętam, że czasem zazdrościłam koleżankom, że one już to mają, a ja nie i nie mogę mieć, bo kasa. Denerwowałam się czasem na brak kasy, czując się zacofana. Mama szybko wybiła mi zacofanie z głowy pytaniem: czy czegoś ci brakuje? Odpowiedź była krótka i prosta – NIE. Mam dach nad głową, mam co jeść, mam w co się ubrać, mam wszystko do szkoły, mam zabawki, a wiele dzieci nawet tego nie ma. Wiedziałam o tym, że są naprawdę biedni ludzie i dzieci niedożywione, chodzące w łachmanach. Oczywiste było, że moje życie to mimo wszystko sielanka!

Poza tym dało się żyć bez kompa, komórki, aparatu, nie umierało się bez tego, a dziś ludziom trudno sobie  wyobrazić bez tego życie. Paniusia pisze też w swoich użalaniach nad sobą, że próbowała uzbierać na samochód. Dobre… Kupiłaby samochód i co… i nie miałaby za co opłacić ubezpieczenia, rejestracji, kupować benzyny, bo pewnie myśli, że do rodziców by jeździła swoim autkiem za darmo. Prawko jakoś zrobiła, pewnie od rodziców miała na to pieniądze. Ja nawet prawka nie mam i jakoś nie czuję nawet potrzeby… Aparatu na zęby też nie mogłam mieć i pewnie nigdy nie będę miała, bo jak patrzę ile kosztuje…, ale patrzę sobie w lusterko i widzę nawet niebrzydką dziewczynę z całkiem ładnym uśmiechem mimo trochę krzywych zębów. I to mi wystarczy! 

Studia – kolejna lekcja, jak żyć za małe pieniądze

Małe pieniądze to nie powód do rozpaczy. Umiesz cieszyć się tym, co masz, doceniać to, co masz, dostajesz od losu? Super, połowa drogi za tobą. Teraz pora nauczyć się rozsądnego gospodarowania pieniędzmi. Jeśli jesteś osobą po studiach, to powinieneś/aś to potrafić. Nic tak nie uczy, jak żyć za małe pieniądze, jak studia. No chyba, że się jest kujonem, zbiera same 5,0 z egzaminów i ma wysokie stypendium naukowe. Ja musiałam żyć na studiach za około 1000 zł miesięcznie. Łatwo nie było, ale się dało. Dałam radę nawet przeżyć kilka miesięcy stażu, na którym dostawałam 850 zł co miesiąc. I dałam radę.

Na studiach nawet dałam radę odłożyć, by mieć na wakacje (spędzałam zawsze na wsi, nie wyobrażam sobie spędzać lata gdzie indziej) czy początek kolejnego roku akademickiego, bo zanim dostałam kolejne stypendium, musiałam od nowa składać papiery i pierwszą kasę dostawałam dopiero w listopadzie/grudniu. Udało mi się na studiach nawet odłożyć prawie 3 stówki na spełnienie wielkiego marzenia – koncert moich ukochanych Scorpions! Nie wiesz, jak żyć za małe pieniądze? Da się, jak widać. Nawet mając 1000 zł miesięcznie, a co dopiero 3.

Jak żyć za małe pieniądze?

Autorka listu z żalami wymienia w pewnym momencie swoje wydatki. Policzmy: 1600 zł za mieszkanie + ok. 600 zł na jedzenie i art. gospodarcze + 100 zł bilet miesięczny + 100 zł rata za telefon = 2400 zł. Zostaje jej całe 600 zł na zachcianki, ciuchy, wychodzenie ze znajomymi, bilet do rodziców 1-2 razy w miesiącu np. No sielanka! Istna! Ja to nawet nie muszę nigdzie wychodzić ze znajomymi, najlepiej mi w domu, więc pewnie bym z połowę z tego odłożyła nawet na zaś! Zdecydowanie da się przeżyć. Tylko trzeba wiedzieć, jak żyć za małe pieniądze i jak nimi gospodarować. Oto kilka porad.

1. Naucz się planować wydatki

To jest podstawa! Wiem ile mam co miesiąc kasy i ile płacę za mieszkanie. Robię więc plan wydatków – odejmuję to, co idzie na rachunki, stówka na bilet miesięczny i zostaje mi pewna suma. Tę sumę sobie rozkładam – ile przeznaczam na jedzenie i art. gospodarcze, ile na zachcianki i zostawiam sobie 100-200 zł luzem. Pójdą albo na nagłe wydatki typu leki, bo się rozchoruję (zresztą ja idę do lekarza po leki najwyżej wtedy jak się choróbsko ciągnie, nie daje normalnie funkcjonować i nie ustępuje wysoka gorączka, a tak to leczę się domowymi sposobami), albo zostaną odłożone/zaoszczędzone. Plan gotowy? To teraz się go trzymać, a jak się nie uda to analiza, czy można było gdzieś zaoszczędzić, żeby się udało, a jak nie można było to zmodyfikować lekko plan na kolejny miesiąc. Dochodzą ważne wydatki? Modyfikujemy plan ujmując je, ale starając się pomniejszyć kwotę każdego rodzaju wydatków o tyle, by suma dała te np. 200 zł niedopłaty za prąd, a nie buch, odejmujemy 200 zł od jedzenia i jemy przez tydzień suchy chleb. 

2. Naucz się priorytetyzować wydatki

Jak żyć za małe pieniądze? Priorytetyzować wydatki! Priorytetyzacja to uszeregowanie wg ważności. Oceniamy, które wydatki są najważniejsze, a które najmniej ważne. I tak – najważniejsze będą opłaty za mieszkanie, jedzenie, bilet miesięczny, rata kredytu, a najmniej ważne oczywiście zachcianki. Należy trzymać się tego, by nie brakło na podstawowe potrzeby – jedzenie, dach nad głową i media, no i kredyt jest ważny, jeśli nie chcemy się zadłużyć i być ścigani przez komorników. Jeśli nie wystarczy na jakieś zachcianki – trudno, trzeba się z tym pogodzić! Najważniejsze, że starczy na podstawowe wydatki!

3. Naucz się OSZCZĘDZAĆ!

Jak żyć za małe pieniądze? Oszczędnie! Oszczędzać można na wszystkim – na mieszkaniu, mediach, jedzeniu, zachciankach. Jak? W przypadku mieszkania wybierzmy mniejsze, mniej nowoczesne (bo czy musi to być wielki apartament? Nie musimy też mieszkać w centrum miasta, gdzie jest najdrożej, ani mieszkać sami. Podział kosztów to zawsze oszczędność. Tylko trzeba być skromnym, a nie udawać, że się jest skromnym, jak owa żaląca się w liście paniusia. Nawet sam pokój można wynająć, jak tak bardzo brakuje nam pieniędzy. Paniusia zaś pisze tam, że już jest po studiach i chce się ustatkować. Nie jest już studentem i nie chce już mieszkać ze współlokatorami. Cóż, jej sprawa. Woli siedzieć i biadolić niż coś robić. Nikt jej zresztą nie kazał mieszkać od razu w Warszawie, tylko jej się pewnie wydawało, że tam znajdzie od razu pracę za kokosy.

Kolejna rzecz to media. Prąd, wodę czy gaz trzeba oszczędzać nie tylko dla niższych rachunków. Internet, telefon i tv? Poszukajmy taniej, a dobrej oferty. Zwracajmy uwagę na dodatkowe promocje, które zwykle są tylko tymczasowe i za chwilę okazuje się, że rachunek jest o połowę wyższy niż miał być. Jedzenie? Planujmy jadłospis, zakupy, nie kupujmy i nie gotujmy za dużo, aby nie marnować no i oczywiście korzystajmy z głową z promocji. To samo tyczy się innych zakupów. Spróbujmy naprawić sprzęt, zamiast kupować nowy. Sprawdźmy, czy nie damy rady czegoś naprawić sami. I wreszcie – nie bójmy się sprzętów używanych!

4. Zastanów się dwa razy nad zachcianką

Tutaj można zaoszczędzić najwięcej! Wystarczy tylko:

  • kupować tylko wtedy, kiedy coś jest faktycznie potrzebne;
  • kupić 1 uniwersalną rzecz, zamiast 10;
  • kupować ciuchy czy buty w second-handach, a nie w galeriach;
  • nie podążać ślepo za co chwilę zmieniającą się modą;
  • polować na promocje i wyprzedaże;
  • zrezygnować w ogóle z zachcianek!
  • Nie wyrzucać czegoś, co można naprawić czy odnowić!

Ja nie cierpię zakupów ciuchowych, butowych, choćby ze względu na trudność w idealnym dobraniu ciuchów do sylwetki. Idę na zakupy tylko wtedy, kiedy muszę. Na przykład buty mi się rozwalają, zepsuł się suwak w bluzie, choć w takim wypadku wolę wymienić suwak niż kupować nową bluzę. W końcu od ładnych paru lat już nie rosnę, najwyżej wszerz bym mogła, ale to też u mnie jest mega trudne do osiągnięcia. Jestem małym chuderlaczkiem. No właśnie – nauczmy się drobnych przeróbek i wtedy ze starą bluzką można zrobić coś takiego, że wszyscy w pracy będą chwalili nową bluzkę i pytali gdzie i za ile kupiłaś. ? Jak już idę do sklepu to kupuję jeden ciuch czy jedne buty, a nie od razu kilka.

Jak żyć za małe pieniądze? Jak się chce, to się da!

Myślę, że omówiłam temat bardzo wyczerpująco i mam nadzieję, że nikt nie zaśnie przy czytaniu, a przynajmniej niektórzy wezmą sobie to do serca. Takimi właśnie sposobami ja przeżyłam za 1000 zł czy nawet 850 miesięcznie, serio! Więc naprawdę chciało mi się śmiać z żali tej dziewczyny w tym liście. Lepiej byłoby się zastanowić, pomyśleć i ruszyć niż siedzieć i biadolić jaka to biedna. Myślę, że pokazałam w tym wpisie, jak żyć za małe pieniądze i nie jest to tak, jak nazwała to paniusia od listu z żalami – wegetacja. Zastanawiam się w ogóle, skąd takie określenie na życie za małe pieniądze się wzięło. Wegetacja to okres wzrostu i rozwoju roślin. Roślina wegetuje czyli się rozwija, więc jak już musimy to słowo używać w kontekście naszego życia to tłumaczmy je jako to, że rozwijamy się, cały czas uczymy, zdobywamy doświadczenie, by móc z czasem zarabiać więcej. Nie stoimy przecież w miejscu.