Felieton: Zwykła – niezwykła historia
Każdy z nas ma wśród znanych osób swoje ulubione. Na przykład ulubionego aktora. Ja też mam takiego aktora, z mojego ukochanego serialu i z tego samego miasta – Krakowa. Kiedy się tak kogoś znanego polubi, to się o nim szuka informacji. Chce się coś więcej o tej osobie wiedzieć, poznać trochę lepiej, na ile to możliwe nie znając osobiście. Zaczyna się zwykle od Facebooka, aby np. znaleźć stronę tej osoby do polubienia. Kiedy szukałam czegoś o panu Michale, Facebook oprócz profili osób o takim samym nazwisku wyświetlił też masę zdjęć. Jedno z nich przykuło moją uwagę. Owieczka? Co ma wspólnego owieczka z aktorem? Z ciekawości kliknęłam. Zdjęcie okazało się ilustracją do udostępnionej przez kogoś historyjki napisanej właśnie przez tego aktora. Pan Michał Kitliński, bo o nim piszę, opisał kiedyś, już dawno pewne zdarzenie. Była to niezwykła historia, jaka mu się przytrafiła i wyciągnął z niej ciekawe i trafne wnioski.
Uratowany zwierzak
Z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru, pan Michał opisał, jak jechał kiedyś przez jakąś wieś w górach i przejeżdżając obok pastwiska, na którym pasły się owce, zauważył jedną leżącą z dala od stada. Zatrzymał się zdziwiony, że leży tak sama i kiedy podszedł, zobaczył, że jest cała zaplątana w jakieś druty. Oczywiście wyplątał ją z tego drutu, a przy okazji wyciągnął ciekawe wnioski. Cała niezwykła historia wspaniale opisana przez niezwykłego człowieka, do przeczytania TUTAJ. Tak, pan Michał jest dla mnie niezwykłym człowiekiem, bo czytając tę historyjkę zaczęłam się zastanawiać, ile osób mogło przejechać albo przejść nawet nie zauważając tej biednej owieczki? Ile osób by się zatrzymało, jak by tak szła tamtędy grupa ludzi? Zapewne nikt, bo tak na pierwszy rzut oka tych drutów nie było widać. On zauważył, zatrzymał się i uratował zwierzę. Dzięki tej historii polubiłam go jeszcze bardziej.
Garść cennych wniosków
Przejdźmy jednak do wniosków, jakie przyniosła ta niezwykła historia. Pan Michał najpierw zdziwił się, że owca tak leży sama, a potem, że się tak poplątała w te druty. Po chwili jednak wyciągnął wnioski – ona nie była dziwnym samotnikiem, tylko się w te druty poplątała. Tak samo jemu kiedyś się w życiu poplątało. Czytając tę historyjkę od razu pomyślałam o sobie. Ja też taki samotnik. A może właśnie nie do końca, tylko tak mi się w życiu poplątało? Ja podczas czytania tej historyjki doszłam do jeszcze jednego wniosku. Ta owca zapewne zaplątała najpierw sobie łapę w te druty i próbując się wyplątać, zaplątywała się tylko coraz bardziej. Podobnie my, ludzie, miewamy jakieś problemy i próbujemy się z nich wyplątać, ale tak naprawdę zaplątujemy się jeszcze bardziej, często nieświadomie. I jak to w końcu zauważymy to ogarnia nas taka bezradność, poczucie, że nie damy rady, mamy dość. Opisana przez Pana Michała owieczka „mówiła” tylko „bee”, wyglądając jak pogodzona z tym, co jej się stało. I tak właśnie trzeba, niezależnie, czy jest dobrze, czy jest źle, powiedzieć sobie głośno „bee”, zamiast się załamywać.
Na koniec muszę dodać jeszcze jedno – pan Michał tak cudownie opisał tę historię i wyciągnął z niej wnioski. Ja zaś, gdyby mi się coś takiego przytrafiło, napisałabym też zapewne o tym na Fb, ale na pewno nie tak. Jako miłośniczka zwierząt tylko napsioczyłabym na właściciela, że owiec nie pilnuje i nie widzi, że jednej brakuje. Kto by pomyślał, że taka zwyczajna, prozaiczna historyjka, zdarzenie, może dać taką cenną lekcję i przynieść takie wnioski, dzięki którym lepiej się robi na serduchu? Wam też przytrafiła się taka zwykła – niezwykła historia? Podzielcie się, śmiało!