Może i jest coś w stwierdzeniu, że pieniądze szczęścia nie dają, ale jednak nie da się bez nich przeżyć. Płacić trzeba za wszystko – od mieszkania po jedzenie, wodę, ubrania itd. Nic nie ma za darmo, a żeby mieć pieniądze to trzeba pracować. Tylko żeby to było takie proste… Leci mi już trzeci rok po studiach i wciąż jestem bezrobotna. Dlaczego? Oto jest pytanie. Cóż, kiedy dowiaduję się, że kolejny z moich znajomych czy kuzynów ma jakąś pracę to wkrótce potem usłyszę, że oczywiście po znajomości. Dziś bez znajomości nie ma nic. Ja  nie mam żadnych znajomości w firmach, więc ten najłatwiejszy sposób odpada. CV można słać i słać i słać i na odpowiedzi czekać do usranej śmierci. Tylko najpierw jeszcze trzeba mieć co w to CV wpisać. I tu zaczyna się „polka”…
Każdy pracodawca ma wymagania. Wiadomo, nikt nie chce zatrudniać byle kogo. Każdy chce, by jego firma się rozwijała i generowała zyski, więc szuka najlepszych pracowników, bo zresztą jak ma płacić ludziom za pracę to niech to będą odpowiedni ludzie na odpowiednich miejscach. Wykształcenie się już dziś mało liczy. Liczy się doświadczenie. Tylko pytanie jak zdobyć to doświadczenie skoro nie chcą do pracy przyjąć. I tak koło się zamyka. Do tego marne zarobki w naszym kraju. Owszem, żadna osoba zatrudniana pierwszy raz, bez większego doświadczenia nie może się nastawiać na to, że od razu zarobi kokosy. Nie ma tak dobrze. Najpierw zajmujesz niższe stanowisko, zbierasz doświadczenie, jak zasłużysz to awansujesz albo znajdziesz z doświadczeniem lepszą pracę i wtedy możesz zarabiać więcej. Spotykam się jednak z bardzo dziwnymi ofertami. Przykładowo, w urzędzie pracy przeglądałam sobie oferty na ekranie czekając na swoją kolej, bo przede mną było parę osób. Znalazłam ofertę pracy na zmywaku gdzie chcieli 2 lata stażu… paranoja! Przecież gary myć umie każdy, bo każdy, do diabła, myje sobie swoje w domu. Mnie interesuje głównie praca biurowa, ale wnerwia mnie to, że znajduję oferty gdzie wystarczy mieć nawet średnie wykształcenie, doświadczenie mile widziane, ale chcą znajomości jakichś dziwacznych, afrykańskich języków. Przecież nawet nie ma gdzie się takich uczyć. Chcą specjalistów, a co mają zrobić absolwenci kierunków ogólnych? Co mają zrobić osoby, które napisały maturę ze średnim wynikiem i nie dostały się tam gdzie chciały? Co mają zrobić osoby, które nie miały wyboru, tak jak ja?
Z jednej strony pracodawcy przesadzają czasem z wymaganiami zapominając, że kiedyś sami zaczynali tak jak każdy kończący naukę, a z drugiej skarżą się, że to szukający pracy mają wygórowane wymagania. Wiadomo, każdy chciałby mieć wymarzoną pracę, którą będzie w miarę przynajmniej lubił i wstawał rano z jaką taką przyjemnością, a nie srając w gacie od piżamy ze stresu. Każdy chciałby mieć własny gabinet, auto, telefon i oczywiście zarabiać krocie. Marzenie ściętej kapuścianej… Dlatego właśnie tyle młodych ludzi ucieka za granicę. Od razu chcą nie wiadomo czego. Wiele osób jest też zagubionych. Trudno im sprecyzować co chcą robić, bo wydaje im się, że w niczym nie są dobrzy. Ja do takich należę. Nie tylko wydaje mi się, że w niczym nie jestem wystarczająco dobra. Analizując moje warunki fizyczne i osobowość doszłam do wniosku, że do wielu rodzajów pracy się nie nadaję. Na pewno nie dla mnie jest:
– praca wymagająca wysiłku fizycznego – jestem drobną osobą, nie mogę dźwigać. Tyle co jestem w stanie udźwignąć to 20 kg złożone z dwóch 10-kilogramowych hantli. I to chwilowo do ćwiczenia, a nie na dłuższą metę. Nie mam zbyt dobrej kondycji, więc jakieś kopanie w ziemi czy coś w ten deseń też nie wchodzi w rachubę;
– praca wymagająca prawa jazdy – Nie mam prawka i nie będę miała jeszcze, no nie mam na nie kasy i nie wiem kiedy będę miała. Nie dla mnie jest również praca wymagająca doszkalania się jakiegokolwiek, bo nie mam pieniędzy na jakiekolwiek szkolenia czy studia podyplomowe;
– praca polegająca na bezpośrednim kontakcie z klientem – jestem osobą z upośledzoną komunikacją społeczną. Pisałam już kiedyś, że prawdopodobnie mam zespół Aspergera. Ogólnie rzecz biorąc jestem odludkiem. Nie umiem rozmawiać z ludźmi, zagadać pierwsza, pociągnąć rozmowy, patrzeć w oczy podczas rozmowy. Nie potrafię namawiać kogoś do przyjęcia jakichś ofert, truć drugiej osobie. Po prostu nienawidzę robić komuś czegoś, czego nie lubię kiedy ktoś mi robi. Doradztwo? W czym? Jeszcze źle coś doradzę i będę zbierać pretensje i wysiadać psychicznie…
– Praca w hałasie, tłumie, bez chwili wytchnienia – na przykład kasa w supermarkecie. Nie dość, że praca z klientem to w hałasie, naokoło pełno ludzi, a tu trzeba się skupić na szybkim wykonywaniu wielu czynności jednocześnie. No i jeszcze stres – bo nie mam wydać, a klient nie ma drobnych i co tu zrobić? Albo kod jakiegoś produktu nie chce się zeskanować. Nie, to nie dla mnie.
– praca wymagająca robienia wielu rzeczy naraz – jak i praca wymagająca swobodnego przechodzenia z jednego zajęcia w drugie kiedy jedno trzeba przerwać i potem do niego wrócić. Ja jak zacznę jedno to muszę skończyć jedno i dopiero potem zabieram się za drugie. Wnerwiam się kiedy muszę przerwać, bo jestem skupiona na jednym i muszę się z tego wyrwać, a potem trudno skupić się od nowa, znaleźć moment, na którym się skończyło… Nie lubię też dyszenia nad karkiem i poganiania. Wolę zrobić jedno dobrze i starannie, a jak ktoś chce, żebym szybko zrobiła 50 rzeczy to niech się nie zdziwi, że będą błędy, bo będę musiała się skupić na tym, by zdążyć na czas, a straci na tym jakość.
– praca stresująca – jestem osobą lękliwą, podatną na stres. Nie lubię poganiania, marudzenia, że wiecznie źle robię, bo wtedy zaczynam się denerwować się nie rozumiejąc co robię źle i dlaczego. Robię po prostu po swojemu, tak jak potrafię. Jak się jeszcze rozdygoczę to tym bardziej się nie skupię i źle zrobię.
– praca w grupie – mam awersję do pracy w grupie po czasach szkolnych. Nie dość, że nie chciano mnie do grup, co potęgowało u mnie poczucie niższości, to jeszcze miałam zawsze problem z wymyśleniem czegoś szybko, na poczekaniu, byłam odtrącana, bo źle robię, nie tak jak inni to widzą, a potem reszta się denerwowała, że nic nie robię i dostanę 5. Jestem typem samotnika, odludka, a więc i pracować wolę sama. Zresztą w grupie trzeba pracować na równi, a ja zaczynam zaraz czuć potrzebę liderowania, podporządkowania wszystkich pod siebie, a nie tylko ja mam się podporządkowywać pod innych, potrzebę wyróżnienia się na tle grupy, co nie idzie w parze z dobrymi efektami grupowej pracy.
Jak widać znalezienie dla mnie pracy jest bardzo trudne. Najlepsza praca dla mnie to spokojna praca przy komputerze czy w papierach, samodzielna, żeby nikt mnie nie poganiał, nie dyszał mi nad karkiem, nie marudził, pozwolił mi pracować po swojemu, a nie narzucał swoje widzimisię. Nienawidzę kiedy to czy coś mi się uda zależy od innych. Przykład? Choćby wyjazd na wieś… najpierw z Krakowa jadę do Mielca i przesiadam się na busa na wieś. Tylko, że trudno dopasować busy tak, by przesiadka była szybka. Większość połączeń jest taka, że muszę w Mielcu czekać ze czterdzieści minut. Są jednak pojedyncze połączenia kiedy tego czekania nie ma dużo, a zapas czasu zawsze się przydaje. Tylko, że jak jadę z Krakowa i bus zatrzymuje się co chwilę na jakichś zadupiach to gotuje się we mnie, bo dojeżdżam do Mielca prawie na styk do busa na wieś kiedy powinnam mieć 15 minut zapasu i boję się, że nie zdążę, a następny bus za godzinę… Drugi przykład: nie cierpię kiedy czegoś nie mogę, a już w ogóle kiedy nie mogę czegoś przez drugiego człowieka, bo ten czegoś nie może zrobić dla mnie. I odwrotnie, nie cierpię namolności i marudzenia czyjegoś kiedy ja tłumaczę, że nie mogę czegoś dla niego zrobić. Ponadto nie podoba mi się nieelastyczność pracy. Osiem godzin i koniec. Nawet jak w jakiś dzień nie ma nic do roboty to i tak trzeba siedzieć. A przecież to nie to samo jak w czasach szkoły kiedy niczym innym poza szkołą nie musiałam się przejmować. Teraz muszę i zająć się domem, ugotować sobie sama obiad, bo nie cierpię barów i zupek w proszku, pozałatwiać różne sprawy, z których większość można załatwić tylko do południa. Ustal tu termin do lekarza kiedy nie wiesz czy dostaniesz wtedy urlop i planuj urlopy na pół roku przed, bo kadry sobie tak życzą, a przecież nigdy nie wiadomo co będzie za te pół roku…
Samo szukanie pracy też nie jest takie proste. Rozmowa kwalifikacyjna dla takiego odludka jak ja to coś przerastającego. Przecież ja nie spojrzę rekruterowi w oczy, co mnie od razu skreśli. Do tego nie podoba mi się samo sformułowanie ofert pracy. Owszem są najważniejsze informacje, typu miejsce, wymagania, obowiązki, ale nie zawsze jest informacja o zarobku. Miejsce – samo miasto to dla mnie za mało. Ja chcę od razu wiedzieć jaka ulica czy osiedle, żeby ogarnąć dojazd itd. Nigdzie też nie ma informacji o systemie pracy – jedna, dwie czy trzy zmiany czy też o godzinach pracy. Mnie interesuje jedna zmiana, od siódmej do piętnastej. Tak jak byłam na stażu. Jestem zorganizowaną osobą i radziłam sobie znakomicie, ale przy godzinach pracy takich jak np. ma mój brat – od 9 do 17 i jeszcze zakupy, dojazd do domu czyli powrót przed 18, nie zrobię przecież już nic. Cały dzień poza domem i wieczorem padanie na pysk i ani ugotować obiad na następny dzień ani posprzątać ani co, ja dziękuję… Dlatego wolałabym robić coś co lubię, żeby mieć z tego jakąś przyjemność jeśli muszę podporządkować pod to moje życie.
Byłam na stażu. Miła atmosfera, w pokoju ze mną dwie koleżanki, w tym kierowniczka działu. Wszyscy bardzo mili. Głównie klepałam w komputerze, nikt mnie nie poganiał, ale na dłuższą metę chyba nie dałabym tam rady, bo jak widziałam ile one muszą robić… swoją robotę rzucić, bo komuś trzeba pomóc, a tu jeszcze przyjdzie taka nowa zielenina jak szczypiorek do pomidorówki i ucz taką. Dobrze jeszcze jak pojętna, nie pyta tysiąc razy o to samo, zapamięta i nie trzeba jej tłumaczyć pięćset razy. Poza tym staż to tylko 850 zł. Na drugi już nie pójdę, bo doszedł mi duży, comiesięczny wydatek i muszę mieć więcej. Czytam jednak wiele artykułów na ten temat i zdania są podzielone. Dla mnie staż to fajna sprawa. Tylko, że to się załatwia za pośrednictwem urzędu pracy i jak ci dają ofertę to musisz przyjąć, bo cię wykreślą. U mnie przynajmniej mam miłą urzędniczkę, która mi nie wepcha czegoś co mi zupełnie nie pasuje. Księgowość, dobra, spróbuję, ale okazało się, że to budźetówka, więc mi się do niczego nie przyda, ale zawsze to trochę obycia z ludźmi dla takiego odludka. Owszem, można sobie załatwić staż na własną rękę i iść do urzędu pracy, z tym, że trzeba być przygotowanym na to, że wyjdzie się stamtąd z niczym, bo urząd obwieści, że nie ma pieniędzy. Jednak staż jest dla wielu młodych ludzi bez perspektyw dobrą możliwością na zdobycie doświadczenia, przekonanie się o własnych możliwościach i wyznaczenie sobie celu w życiu, znalezienie tego co będzie sprawiało im jakąś przyjemność. Tylko żeby jeszcze firmy nie bały się organizować staży. Dla nich to też dodatkowa para rąk do pracy, za którą nie muszą wykładać ani grosza, bo płaci urząd. Niestety różnie można trafić. Można trafić jak ja, na miłych współpracowników, którzy chętnie wytłumaczą, pomogą i odpowiedzą na każde pytanie, z tym, że ja mam mankament taki, że nie lubię jak się mnie wypytuje, więc sama nie zasypuję pytaniami innych, ale i można trafić na takich, co nie mają ochoty pomóc, wytłumaczyć, irytują ich pytania, bo mają swoją robotę, nie mają czasu i one też musiały się uczyć i nikt przy nich nie siedział… Można trafić na takich, którzy dadzą porządne zajęcie, ale i zostać pomocą sekretarki, której głównym obowiązkiem jest robienie sekretarce kawy kiedy sobie tego zażyczy. Problemem jest to, że nie można samemu zrezygnować ze stażu. Staż jest dobry o ile się dobrze trafi.
Ja już drugi raz nie pójdę na staż. Raz dobrze trafiłam to się boję, że kolejny raz już tak dobrze nie będzie. Poza tym potrzebuję większej kasy. Nawet to minimum krajowe mnie w miarę urządza, ale 850 zł stypendium stażowego już nie. Najlepiej żeby to było coś co najlepiej potrafię robić i co lubię. Lubię pisać. Mam nadzieję, że widać to po tym blogu. Tylko jak się pokazać, jak z tym gdzieś dotrzeć? Bo do redakcji jakiejś gazety się tak od razu nie dostanę, bo ani nie jestem po filologii polskiej czy dziennikarstwie ani nie mam doświadczenia… pisanie na umowę o dzieło? Może? Tylko czy zarobię na tym tyle ile mi trzeba? Książki nikt mi nie wyda czy to powieści czy tomiku wierszy, bo nie mam znajomości w tym światku, a wydawnictwa nie chcą ryzykować. Dla mnie to też by było ryzyko, bo co jeśli się to nie sprzeda? Tak źle i tak niedobrze… Najgorsze w tym wszystkim jest marudzenie rodziców i pytania rodziny. Nie tylko o pracę, ale i życie. Rodzina potrafi wtrącać się we wszystko i pchać łapy w życie członków. Zwłaszcza matka gdera, bo ciotki ciągle ją wypytują i ona im musi gadać… zero zrozumienia, wsparcia, nic. Czasami brakuje mi już sił… Ja z kolei nie rozumiem mamy – ona każe mi patrzeć na innych. „Popatrz, ile twoich koleżanek ma pracę, dzieci, mężów, radzą sobie, tyle potrafią, a ty…?” Taak, od małego jestem ta gorsza, do niczego… A co mnie inni obchodzą? Czy ja żyję dla innych czy dla siebie? Nie mam faceta i jestem szczęśliwa, a chyba to powinno być najważniejsze dla matki – by córka była szczęśliwa, ale ona i tak będzie marudzić… szkoda słów…