Skoki narciarskie – Quo Vadis?
Zastanawiam się kiedy ten czas zleciał? Dopiero były Igrzyska w Sochi, dopiero emocjonowaliśmy się i cieszyliśmy ze złotych medali Kamila Stocha czy Zbyszka Bródki, a już mamy kolejne Igrzyska w koreańskim Pyeongchang. A jak Igrzyska to i tematy sportowe na blog się znajdą, więc rezerwuję ten czas na tematy sportowe, bo jestem zapalonym kibicem i to od dziecka. Nie da się nie być skoro wychowało się w towarzystwie 3 facetów (tata i dwaj dużo starsi bracia). Od zawsze oglądam różne dyscypliny, a tym bardziej Igrzyska. To już zakrawa na obsesję. ? No i mamy właśnie kolejne Igrzyska i już dziś nasunął się pierwszy sportowy temat na wpis. Zamiast świętować pierwsze medale dla Polski siedzę sobie i klepię wpis na blogu, bo nie ma czego świętować. Dziś niemal każdy polski kibic jest rozgoryczony i załamany – dokładnie jak 4 lata temu Holender Koen Verweij w Sochi po swojej przegranej z Bródką, bo tak samo niewiele jak wtedy jemu, zabrakło dzisiaj do podium naszym skoczkom. Nie ma jednak co porównywać – to są dwie różne dyscypliny. W łyżwiarstwie liczy się sam sportowiec, jego forma, dyspozycja dnia i czas, a w skokach liczą się punkty – nie tylko za odległość, ale też noty od sędziów i od pewnego czasu punkty za belki i pogodę. Nie jestem ekspertem, znawcą i nie zamierzam się bawić w kogoś takiego. Jestem zwykłym, szarym kibicem siedzącym na kanapie i gapiącym się w ekran, ale potrafiącym wrzeszczeć i omal nie roznieść pokoju kiedy emocje sięgają zenitu, tak jak dziś. Wolę oglądać w domu, bo nie jestem tym typem, który idzie na stadion po to, by robić racową zadymę ani typem, który chciałby się w centrum takiej zadymy przypadkowo znaleźć. Nie jestem tez typem, który kocha po zwycięstwie, a po porażce miesza z błotem. Prawdziwy kibic jest dumny po zwycięstwie i wierny po porażce. Cóż, trzeba przełknąć tą gorycz i trzymać kciuki za dużą skocznię i drużynówkę, ale to dopiero za tydzień. Nie jestem ekspertem, ale nie trzeba nim być, by zauważyć to i owo, dlatego postanowiłam napisać, bo ten wczorajszy konkurs to była jakaś kpina i bynajmniej nie twierdzę tak, bo nasi przegrali…
Skoki dawniej a dziś
Skoki narciarskie to jedna z moich ulubionych dyscyplin. Oglądam je od najmłodszych lat. To jest w ogóle najpopularniejsza z dyscyplin zimowych w Polsce. Ja choć jestem stosunkowo młodym kibicem, pamiętam całą karierę Adama Małysza, zarówno trudne początki i nagły BUM, odkąd zaczęło się długie pasmo jego sukcesów. Pamiętam Małyszomanię, jak wszyscy faceci zapuszczali wąsy. Pamiętam jak wtedy wyglądały skoki narciarskie. Dziś są zupełnie inne i zastanawiam się dokąd to zmierza. Dawniej przepisy były takie, że wszyscy zawodnicy w jednej serii musieli skakać z tej samej belki. Każda więc zmiana belki oznaczała, że ci, którzy już skoczyli, musieli skoki powtórzyć. Najczęściej dociągano serię do końca, a potem ci, którzy musieli to powtarzali swoje skoki i jeśli była to większość zawodników to zwykle konkurs kończył się na tej jednej serii. Bywało jednak tak, że zmienne warunki powodowały potrzebę zmian belki częściej w jednej serii albo, co było bardzo wkurzające – zostało 5 zawodników do końca serii, a tu trzeba obniżać belkę. I niemal cała seria od początku. Jednak jakoś wtedy myślano 5 razy zanim zdecydowano się zmieniać belkę, bo wiedziano z czym to się wiąże, a dziś odkąd wprowadzono punkty za zmiany belek, możliwość ich zmiany jest moim zdaniem nadużywana. Chodzi mi np. o sytuację jaka miała miejsce w Willingen – na ostatnim PŚ przed Igrzyskami. Bodajże Piotrek Żyła poleciał tam ponad 140 m i natychmiast belka poszła w dół. Ja rozumiem dmuchanie i chuchanie na bezpieczeństwo przed Pyeongchang, ale bez przesady – Małysz poleciał tam 151 m, więc 140 m to jeszcze nie jest nie wiadomo co. Oczywiście obniżenie belki spowodowało, że skoki kolejnych zawodników były zdecydowanie krótsze – zostali tym pokrzywdzeni. Druga rzecz, która zmieniła się od czasów Adama Małysza to punkty za wiatr. O ile jeszcze zmiana związana z belkami była dla mnie akceptowalna, bo mnie też wkurzało jak zmieniano belkę przed pięcioma ostatnimi skoczkami i trzeba było powtarzać całą serię, to jednak te punkty za wiatr to dla mnie jakieś kuriozum. Ok, nie da się nie zauważyć zmian w klimacie. Dawniej też zdarzały się konkursy torpedowane przez wiatr – pojedyncze były odwoływane, a czasem, zwłaszcza na ważnych imprezach bywały to loterie, często kończące się poważnymi upadkami. Z czasem takich konkursów, gdzie wiatr odgrywał główną rolę było coraz więcej i dziś już niemal każdy konkurs nie obywa się bez wiatru. Nie chodzi tylko o jego prędkość, ale również o kierunek. Stąd właśnie wprowadzono już jakiś czas temu te punkty za wiatr. Ktoś kto ma wiatr pod narty może odlecieć, a jak ktoś ma w plecy to niewiele może zrobić, dlatego wymyślono, że ten kto ma wiatr pod narty dostanie ujemne punkty, a ten kto w plecy, dodatnie. Nie zawsze wyrównuje to jednak szanse. Punkty pomiaru wiatru są w kilku miejscach na skoczni. W jednym punkcie w danym momencie może wiać pod narty, a w innym w plecy. Tymczasem punkty sa wyliczane na podstawie uśrednionego pomiaru z wszystkich punktów pomiarowych, a sytuacje są różne. Może być tak, że komuś powieje nagle z boku, a uśredniony pomiar pokaże, że było pod narty i nie dość, że nie dało się skoczyć daleko to jeszcze ujemne punkty. Może być też tak, że na progu wieje w plecy, a na dole pod narty i wtedy skoczek może nie dolecieć w miejsce gdzie wieje pod narty albo odwrotnie, na górze jest pod narty, a na dole w plecy i wtedy skoczek wysoko leci i nagle spada. W takich sytuacjach te punkty nie pomagają, a wręcz mogą zaszkodzić. W ten sposób mamy zawodnika, który skacze w pobliże rekordu skoczni i zajmuje 5 miejsce z powodu odjętych punktów za wiatr, a prowadzi ktoś kto skoczył z 10 metrów krócej, bo dostał punkty dodatnie. I gdzie tu sprawiedliwość? Dawniej chyba jednak było lepiej, bo najważniejsza była długość skoku, a dziś te wszystkie punkty mogą wszystko zniweczyć.
Ciągnięcie konkursów na siłę
Zwykły konkurs PŚ przy takich warunkach jakie były wczoraj, zostałby odwołany lub skończyłby się po 1 serii. Jednak jak widać, konkursy na większych imprezach takich jak Turniej Czterech Skoczni, MŚ czy Igrzyska Olimpijskie, rządzą się swoimi prawami, organizacyjnymi również. Organizatorzy chcą, by medale tak ważnych imprez zostały rozdane w sposób fair, ale np. dzisiaj nie można mówić o tym, że było fair, bo nie było, zupełnie. Nie raz już zdarzały się takie konkursy ciągnięte na siłę. Niby pory konkursów są ustalane pod telewizje, ale jakoś nie przeszkadza to, by konkursy rozciągać w nieskończoność. Przecież telewizje też mają swoje ramówki. Dziwię się, że nie ma protestów z telewizji przeciwko czemuś takiemu. Nie chodzi jednak tylko o telewizje. Chodzi przede wszystkim o skoczków. Kiedy warunki są trudne, ryzykuje się ich bezpieczeństwo i zdrowie nie tylko dlatego, że skok w takich warunkach może skończyć się upadkiem. Przede wszystkim skoki narciarskie to sport jak każdy inny i też wymaga rozgrzewki przed oddaniem skoku. Taka rozgrzewka jest niweczona przez takie ściąganie kilka razy z belki i sadzanie od nowa. Nie mówiąc już o wczorajszym konkursie. W Pyeongchang jest naprawdę zimno i narzekają niemal wszyscy sportowcy rywalizujący na śniegu. Tymczasem skoczkom zgotowano mroźne piekło. Ściągano ich po kilka razy z belki na 10 stopniowym mrozie, a szanownemu panu Hoferowi wydawało się, że narzucenie kocyka na plecy wystarczy. Ci skoczkowie potwornie marzli w cienkich kombinezonach czekając aż łaskawie pan Sedlak pozwoli im skoczyć! Paranoja! Moim zdaniem powinno się wprowadzić przepis, który będzie nakazywał skierowanie skoczka po dwukrotnym opuszczeniu belki na ponowną rozgrzewkę i dopuszczenie do skoku jeszcze raz później. Tak to jakby rozgrzewki nie było i skoczek ryzykuje nie tylko zepsucie skoku, ale też jakiś uraz. Już nie mówię o zszarganych nerwach widzów, którzy w końcu zaczynają się cieszyć, że nie mają na ten dzień innych planów i mogą tak siedzieć w nieskończoność przed tv dygocąc ze złości i emocji…
Pory konkursów
Nie od dziś wiadomo, że pory konkursów są zależne głównie od telewizji. Owszem jest kilka skoczni, gdzie nie ma oświetlenia, co wymusza przeprowadzanie zawodów zanim zrobi się ciemno. Są to jednak nieliczne skocznie, a mimo to zdarzają się konkursy o wczesnych porach. Dlaczego więc w czasie Igrzysk Olimpijskich konkursy trzeba zaczynać o 22 wieczorem czasu miejscowego? Wczorajszy konkurs zaczynał się o 13:30 naszego czasu czyli o 21:30 miejscowego. Do tego złe warunki i ciągnięcie w nieskończoność spowodowało, że konkurs skończył się grubo po północy czasu miejscowego, a więc o porze, o której skoczkowie powinni już spać, bo nie wstają w południe. Poza tym zwykle im późniejsza pora tym robi się zimniej i pogarszają się warunki. Po wczorajszym konkursie było widać, że nic organizatorów nie nauczyło Sochi. Tam konkursy zaczynały się jakoś o 19:00 naszego czasu czyli 22:00 tamtejszego. Co za tym idzie również kończyły się po północy, licząc dekoracje, wywiady, itp. Pierwszy konkurs był jeszcze ok. W drugim już warunki swoje zrobiły. Wiadomo było, że im później, tym będzie coraz gorzej, ale i tak nie pomyślano o tym, by zrobić konkurs wcześniej. Wiem, że harmonogram zawodów olimpijskich ustala się dużo wcześniej przed Igrzyskami, kiedy jeszcze nie wiadomo jaka kiedy będzie pogoda, ale powinno to być w miarę elastyczne, by można było ewentualnie przełożyć konkurs na wcześniejszą porę czy nawet na inny dzień przy wybitnie złych warunkach. W Sochi na dużej skoczni pierwsza seria była jeszcze ok. W drugiej serii było już gorzej i pamiętam, że obaj – i Nori i Kamil, prowadzący po pierwszej serii, skoczyli gorzej niż w pierwszej, a Kamil nawet gorzej od Noriego, ale do złota wystarczyła mu przewaga z tej pierwszej serii. Wczoraj nasze chłopaki nie mieli tyle szczęścia, niestety. Nie przyjmuję tłumaczenia jeśli chodzi o porę rozgrywania tych konkursów, że to pod Europę. Owszem 13:30 to akurat najczęstsza pora rozgrywania niedzielnych konkursów PŚ, jednak ważniejszy chyba jest komfort skoczków niż widzów. Nic nam się nie wstanie jak ruszymy raz w sobotę dupy z łóżka o 8, a nie będziemy spać do południa! W Willingen miały być w niedzielne popołudnie kiepskie warunki i jakoś dało się zrobić konkurs o 10 rano!
Równi i równiejsi?
Coraz częściej zadajemy sobie to pytanie patrząc na skoki narciarskie. Ile to już razy niektórzy skoczkowie zostali pokrzywdzeni? I jak często pada na naszych? To już widać od dawna. Pamiętam konkurs, w którym puszczono Adama Małysza w najgorszych warunkach ze wszystkich skoczków i tylko dzięki swojemu doświadczeniu, Adam zdołał się wybronić przed upadkiem, który mógłby skończyć się dla niego tragicznie! Nie raz też puszczono Kamila Stocha w gorszych warunkach niż innych skoczków. Często widać faworyzowanie Niemców czy Norwegów, a utrudnianie życia naszym. Wczoraj Stefanowi odjęto jakieś kosmiczne punkty za wiatr, którego prawie nie miał podczas skoku. Wielu fanów pisze pod artykułami w komentarzach, że gdyby prowadził Niemiec albo Norweg to by skończyli konkurs po pierwszej serii. Kto wie? Z innej beczki – kombinezony. Kładzie się teraz na nie duży nacisk i za byle maleńkie niedopasowanie można zostać zdyskwalifikowanym. Dziwna sytuacja miała miejsce w jednym z konkursów drużynowych w tym sezonie – zdyskwalifikowano Piotra Żyłę po 1 serii. Nasi awansowali do drugiej, ale nie mieli już szans bez teg jednego skoku na wysokie miejsce. Piotrek został dopuszczony do skoku w drugiej serii i nagle w drugiej serii wszystko było ok mimo że skakał w tym samym kombinezonie co w pierwszej. Rozpętała się po tym konkursie burza. Pokazywani byli Daniel Andre Tande i Markus Eisenbichler, którzy wyczyniali wygibasy na belce jakby kostiumy ich uwierały. Jawnie naciągali kombinezony, a tego robić nie wolno i jakoś nikt ich nie zdyskwalifikował. Gdyby tak zrobił któryś z naszych to by była dyskwalifikacja z marszu. Pokazywano też Czecha, który po wylądowaniu miał kombinezon zdecydowanie za nisko w kroku, a mimo to pomiary niczego nie wykazały i dyskwalifikacji nie było. Dziwne to wszystko!
Wczorajszy konkurs olimpijski wcale jak olimpijski nie wyglądał. To była totalna loteria. Paranoja! Takiego czegoś w ogóle nie powinno być! Na Igrzyskach tym bardziej! Powinni się postarać o organizację na takiej imprezie konkursu w warunkach dających wszystkim równe szanse. Wczoraj nie było równych szans. Po pierwsze w takich warunkach konkurs w ogóle nie powinien się odbyć. Jest czas na to, by go przełożyć. Treningi na dużej skoczni zaczynają się dopiero w środę. Spokojnie można było przełożyć konkurs na dzisiaj czy na poniedziałek. Organizatorzy woleli ciągnąć loterię na siłę. Nawet Adam Małysz, z natury sympatyczny, spokojny człowiek i zawsze skromny skoczek, wściekł się nie na żarty i wypowiadał w bardzo ostrych słowach. Chłopaki też nie chcieli tego za bardzo komentować. A ja niestety obawiam się, że to nie ostatni taki konkurs…
Jestem jako kibic wściekła i rozgoryczona. Straciliśmy stuprocentowe szanse na medale. Pozostaje wierzyć, że na dużej skoczni będzie lepiej. A teraz zanim konkursy na dużej skoczni, jest jeszcze wtorek. Obaj znowu tu na Igrzyskach są. Zbyszek nie ma wielkich szans na medal. Cóż, jeśli nasi nie potrafią dać powodów do radości to może Koenowi się uda? Wrócił, choć też miał po Sochi przerwę i problemy. Wrócił jednak w wielkim stylu. To niesamowity facet i zasługuje na to złoto na 1500 m. jak nikt. Od Sochi go uwielbiam i zaczęłam regularnie oglądać PŚ w łyżwiarstwie, ale jak go nie było to nie było to… On miał przerwę w ściganiu, ja w oglądaniu. Teraz znów, namiętnie, cały sezon oglądam. Super filmy o nim są w internecie, o jego drodze na igrzyska. To nic, że nie znam niderlandzkiego. Co dałam radę to przetłumaczyłam, a tak… wystarczy mi jak na niego patrzę. Bo jest takim facetem, do jakich mam słabość – przystojnym, długowłosym i wiecznie uśmiechniętym. Jednym słowem – przesłodki. Ech… nie mogę się doczekać. Oby wtorek był pięknym dniem dla niego i dla mnie jako fanki. Prawdziwej fanki. Widać, że przeżywa… Dużo ostatnio pisze na Fb. Ma chyba stresik, jak każdy zresztą, ale też nie może się doczekać. Presja też znów na nim niemała. Wiele osób w niego nie wierzy, wiele osób krytykuje go za trenowanie z Rosjanami posądzanymi o doping, zresztą łyżwiarze rosyjscy byli już karani. Na nic się zdają ciągłe tłumaczenia chłopaka, że chodziło tylko o trenera, bo to ten trener, który teraz trenuje Rosjan doprowadził Koena do sukcesów 4 lata temu i chłopak tylko w nim widział dla siebie nadzieję. Jak na razie miał rację. Reszta się okaże we wtorek.
No i zboczyłam z tematu skoków narciarskich. Sport to dla mnie temat rzeka. Tak sobie myślę… cóż, może jednak warto cieszyć się nawet tym 4 i 5 miejscem, choć serce się krajało na widok Stefka, któremu należał się wręcz ten medal. Jakikolwiek, a nawet i złoty. Warto jednak cieszyć się tym co mamy, bo stan naszych skoków na dzisiaj jest taki, że mamy tego Kamila, Stefka, Piotrka, Dawida i Maćka, a poza nimi nic. Chłopaki mają już swoje lata i za kilka lat ze skokami może stać się to samo co dzieje się teraz z piłką ręczną czy siatkówką… Coraz częstsze kontrowersje i wyobrażenie sobie Polski w skokach za kilka lat nasuwa właśnie pytanie zadane w tytule – Quo vadis skoki, dokąd zmierzacie…