FELIETON: Najliczniejsza litera w naszym języku, „a” tak łatwo ją zgubić
Samogłoska „a” jest najliczniejszą literą w naszym języku. Możecie to zauważyć chociażby w tekstach na moim blogu, również w tym felietonie. Dobrym dowodem będzie też gra Scrabble, gdzie płytek z tą samogłoską jest najwięcej i jest najniżej punktowana wraz z kilkoma innymi literami. Języki słowiańskie to jedyne, w których nie ma rodzajników. Wśród nich jest nasz, polski. W naszym języku to właśnie litera „a” pozwala rozróżnić rodzaje. Wszystkie rzeczowniki oraz przymiotniki i liczebniki dla rodzaju żeńskiego kończą się tą samogłoską. Kończą się nią również wszystkie damskie imiona. Nie istnieje w naszym języku damskie imię, które nie kończy się na „a”. Tymczasem istnieje wiele męskich imion, które mają damskie odpowiedniki, np. Adrian – Adrianna, Karol – Karolina czy Krystian – Krystyna.

Wspominałam już, że moje piękne imię jest idealnym tematem na felieton. Ono również jest damskim odpowiednikiem męskiego. Z tym, że różni się od męskiego tylko tą jedną samogłoską na końcu, czyli oczywiście „a”. Jako dziecko nie znosiłam swojego imienia. Na drugie mam Karolina i dla zabawy wszędzie się tak podpisywałam, z ciężkim sercem powstrzymując się od robienia tego na szkolnych zeszytach. Dziś bardzo lubię moje imię i cieszę się, że nie mam na imię Kasia czy Ania, jak pół miliona innych kobiet w kraju. Do tego w razie kontaktu z obcokrajowcą, nie będzie on miał problemów z moim imieniem, a tymczasem takie Małgorzaty muszą wyjeżdżając za granicę zmieniać imię na Margaret, bo polska wersja jest nie do wymówienia dla człowieka z innego kraju. Poznałam też kiedyś na Fb pewną Katarzynę, która w kraju emigracji przestawiała się zdrobnieniem Kasia, a obcokrajowcy i tak nazywali ją Kaszą. Tymczasem u mnie wystarczy zdrobnić na Kami i naprawdę już nikt problemu miał nie będzie. Tymczasem problem z moim imieniem mają ludzie w moim własnym kraju. Od zawsze. A wszystko przez to nieszczęsne „a”.

Moje imię minus „a” równa się Kamil. Właśnie dlatego nie lubiłam mojego imienia w dzieciństwie. Wiecznie miałam w papierach wpisane Kamil, nawet w karcie zdrowia u lekarza. Do tego mój wygląd. Nienawidziłam mojej mamy za usilne utrzymywanie moich włosów w stanie krótkim, wskazującym wraz z noszonymi przeze mnie wiecznie spodniami (nie lubiłam spódnic i sukienek wtedy, a teraz kocham, ot taka wywrotna jestem) i brakiem kolczyków na to, że jestem chłopcem. Mamy nie zrażały ciągłe pytania obcych ludzi czy jestem chłopcem. Wchodzimy do lekarza, lekarz bierze kartę i pyta „chłopiec, tak?” I wielkie zdziwienie, kiedy mama mówi, że dziewczynka. Gotowało się we mnie, ale ja zawsze potrafiłam ukryć moje uczucia za kurtyną kamiennej twarzy. Myślałam, że z czasem, jak zacznę wyglądać jak dziewczyna, przestaną tak gubić tą ostatnią literę mojego imienia. A gdzie tam!

Ostatnia taka sytuacja zdarzyła się całkiem niedawno, kilka miesięcy temu, kiedy dwa razy na awizach miałam napisane Kamil, mimo że na przesyłkach było prawidłowe imię. No ręce opadają… Wcześniej pamiętam jak mi pani z dziekanatu do studenckiej książeczki zdrowia wpisała Kamil. Szczytem wszystkiego jednak była sytuacja, która miała miejsce na koniec liceum. Tak mało było świadectw z paskiem, że zdecydowano się nagrodzić wszystkich, którzy mieli średnią powyżej 4. Oczywiście, ja miałam i znalazłam się wśród tych, którzy odbierali dyplom na auli z rąk dyrektora podczas uroczystego zakończenia roku. Wszystko byłoby pięknie gdyby nie to, że kiedy była moja kolej, usłyszałam „Pan Kamil Piechota…”. Nie wiedziałam co mam robić. Najchętniej zapadłabym się pod ziemię, ale nie wypada nie wyjść po dyplom. Wyszłam robiąc dobrą minę do złej gry mimo całej sali huczącej od śmiechu. Miałam nadzieję, że to dyrektor źle przeczytał i mnie przeprosi. Owszem przeprosił, ale nie za to, że źle przeczytał. Wzięłam dyplom i uciekłam na swoje miejsce, choć najwiekszą ochotę miałam na wyjście z sali. Co się później okazało? Że moja wychowawczyni zapomniała kogo ma w klasie! To ona zgubiła to nieszczęsne „a” wpisując moje imię na dyplom. Było to dla mnie szokujące i niewiarygodne. Jej skrucha nie pozwoliła jednak mi się gniewać, choć narobiła mi obciachu na całą szkołę. Cieszyłam się, że to już ostatni dzień i już tam nie wrócę. Wrócić jednak musiałam jeszcze na maturę i podczas czekania na ustny egzamin wychowawczyni przyszła do mnie z nowym dyplomem z prawidłowym już imieniem.

Kiedyś mnie to wkurzało na maksa, teraz patrzę na to z dystansem choć kolejne takie sytuacje znów wnerwiają mnie coraz bardziej. Dlaczego? Bo jestem dorosła i boję się, że jak jakiś zasrany urzędas zrobi taki błąd mi w papierach to mogę mieć problem z załatwieniem jakichś ważnych spraw. Ciekawa jestem czy są tu jakieś moje imienniczki. Czy was też spotkały jakieś przygody z tym naszym kochanym imieniem? Czy tylko ja mam takiego pecha, bo kiedyś napisałam w komentarzu na Fb gdzieś o tym i odezwały się inne Kamile twierdząc, że nie miały takich akcji. To jest po prostu niewiarygodne, że tak łatwo można zgubić najczęściej występującą w naszym języku literę…