Rodzinne spotkanie przy świątecznym stole
Mamy Święta Wielkanocne. Wielkanocny wieczór. Teraz to już się leży do góry brzuchem po całodziennym obżarstwie. No, bo gdzie nie pojedziesz to każdy wyciąga swoje smakołyki i nie przestanie marudzić zanim się czymś wreszcie nie poczęstujesz i nie obchodzi go, że twoje oczy zjadłyby wszystko co widzą, ale żołądek ma swoje granice. Absolutnymi mistrzyniami świata są w tym oczywiście nasze babcie. Tylko, że one nie rozumieją, że nie muszą wcale nas namawiać do jedzenia, bo w gotowaniu i wypiekach też są mistrzyniami. O mojej nie wspominając. Ostatni post był o moim kochanym ektomorfizmie. Moja babcia doskonale wie, że ja nie przytyję choćbym nie wiem ile zjadła, więc jak do niej przyjadę to zawsze marudzi i marudzi: ” No jedz, bo ty taka chuda jesteś”, „No zjedzże coś wreszcie.”, „No poczęstuj się.”. W końcu niby widzi, że coś jem, potem widzi przede mną talerzyk z okruszkami i śladami po kremie mówiącymi, że zjadłam już kilka kawałków ciasta, ale i tak stanie nade mną i mówi. „No zjedz coś, przecież ty nic nie jesz.”.
Święta to bardzo rodzinny czas. Wreszcie przychodzi chwila zatrzymania się w naszym zabieganiu i przypomnienia sobie o istnieniu innych członków rodziny oprócz rodziców i rodzeństwa. To własnie czas, kiedy możemy wreszcie odwiedzić nasze kochane babcie czy ciocie. U mnie tradycją zarówno na Wielkanoc jak i Boże Narodzenie jest spotkanie u babci w pierwszy dzień świąt. Do babci zjeżdżam ja z rodzicami i moja ciocia (siostra taty) z rodziną. Babcia piecze swoje ciasta, my z mamą swoje, a ciocia swoje i każdy po trochu swoich wypieków do babci przywozi. Dzisiaj jak zwykle pojechaliśmy do babci, a ona biedna widząc, że ciotka kroi cały talerz swoich ciast zaczęła jęczeć, że nikt nie chce jeść jej ciast. Objęłam ją wtedy mówiąc, że ja zjem na pewno jej ciasta i tylko jej, bo, po pierwsze, są najlepsze, po drugie, wszystkiego nie dam rady, a po trzecie, odwiedzam babcię, która się męczy i piecze, by czymś mnie poczęstować, a ja przyjadę i mam najeść się innych rzeczy, a jej ciasta, najpyszniejsze na świecie, mają usychać na talerzach? Oooo nie!!!
Jednak to nie świąteczne obżarstwo jest głównym tematem dzisiejszego wpisu. Drugą nieodłączną częścią każdego rodzinnego zlotu jest rozmowa. Na przeróżne tematy. Rodzina dla każdego z nas jest ważna i każdy z nas cieszy się mając moment na spotkanie z bliskimi, zwłaszcza, że z niektórymi zwykle widujemy się naprawdę rzadko, zaledwie kilka razy w roku, w czasie świąt, urodzin czy imienin swoich lub czyichś no i oczywiście na weselach, z tym, że te są najrzadsze, często zaledwie raz na kilka lat. Jak dla mnie w sam raz. Fajnie się raz tak zabawić, ale raz na jakiś czas, a nie na przykład co roku czy co każdą wakacyjną sobotę. Jednak jedni lubią spotkania rodzinne bardziej, a inni mniej. Dlaczego? No właśnie. Wszystko przez te rozmowy. Często obawiamy się poruszenia przez rodzinę tematów, które są dla nas trudne, niezręczne i o których nie mamy ochoty rozmawiać. Na pewno każdy z was nie raz doświadczył takich kilku obrotów spraw:
1) Rozmowa schodzi na temat, o którym nie masz nic do powiedzenia. Nie miałeś z czymś takim do czynienia, nie znasz osoby, o której jest mowa, itd. Siedzisz i słuchasz. Tylko co powiedzieć kiedy ktoś z rodziny spyta: a ty co tak cicho siedzisz? Czemu się nie odzywasz, nie rozmawiasz z nami? Zły jakiś jesteś?
2) Rozmowa schodzi na temat dla ciebie trudny, niewygodny. Nie masz ochoty o tym mówić i siedzisz jak trusia modląc się, by nie padło w twoją stronę w końcu pytanie „A ty?”, a oczy wszystkich nie zatrzymały się na tobie. Niestety tak się dzieje i mówisz krótko i zrozumiale, że nie chcesz o tym gadać. Wtedy sypią się pytania i następuje wielkie obruszenie: „Dlaczego nie chcesz rozmawiać?”, „Z rodziną nie chcesz rozmawiać?”, „Nam możesz powiedzieć wszystko.”. Zero zrozumienia, że to twoja prywatna sprawa.
3) Rozmowa schodzi na temat, na który masz wiele do powiedzenia, bo masz w danej sprawie wiedzę, doświadczenie, możesz coś podpowiedzieć, poopowiadać, ale nikt nie daje ci dojść do słowa, nie pozwala ci nic powiedzieć, a po chwili padnie pytanie jak w podpunkcie pierwszym „Czemu nic nie mówisz?”
4) Rozmowa schodzi na temat umiejętności, uzdolnień i talentów w rodzinie. Ty nie jesteś specjalnie uzdolniony, natomiast twoje ciocie, kuzyni przeciwnie. Zaczyna się wychwalanie ich zdolności, podczas gdy ty nie masz się czym pochwalić, a ktoś inny nagle zaczyna mówić o tobie w sposób taki, że zaczynasz czuć się gorszy. Ja tego doświadczałam od dzieciństwa. Ciocia, o której wspomniałam, która zawsze przyjeżdża do babci, ma dwie córki – jedna jest ode mnie starsza, a druga sporo młodsza, choć nie wygląda. Ciocia zawsze się nimi dumnie chwaliła – że mają same piątki i szóstki w szkole, że śpiewają, mają zdolności plastyczne. Mało tego, moja mama zawsze je też wychwalała podkreślając, że ja to nic nie potrafię, a to jak one wyglądają, a jak ja. To zawsze skutecznie psuło mi nastrój podczas tych spotkań. Nienawidzę takiego porównywania jednych do drugich i robienia z jednych gorszych od drugich.
To kilka przykładowych sytuacji. A które osoby mają najbardziej przerąbane podczas rodzinnych spotkań? Wiadomo, najgorsze jest zasypywanie pytaniami i oczekiwanie odpowiedzi na każde z nich. Najgorzej mają osoby, które mają jakiś niewygodny temat, którego wolałyby uniknąć, ale wiedzą, że po prostu się nie da i gdzie nie pojadą, kogo nie spotkają to padną pytania o ten właśnie temat. Pierwszą grupą takich osób są osoby bezrobotne. Ja taką jestem, choć od początku marca wreszcie na stażu. Jednak długo szukałam pracy i był to bardzo trudny czas. Kogo nie spotkałam, gdzie nie pojechałam, każdy zasypywał mnie pytaniami ” Szukasz pracy?”, „Rozsyłasz CV?”, „Gdzie już wysłałaś?”, „Ile?”, „Byłaś na jakiejś rozmowie?”, „Znalazłaś coś”?, „Czego konkretnie szukasz?”. Czasem po prostu się we mnie gotowało. Teraz znów jak już zaczęłam pracować to z góry wiem, że kogo nie spotkam, kogo nie odwiedzę czy kto nie przyjdzie do mnie, to będzie kolejny grad pytań „Jak tam w pracy?”, „Gdzie pracujesz?”, „Co robisz?”, „Dużo masz pracy?”, „Jakie godziny?”, „Ile zarabiasz?”, „Fajne masz koleżanki?”, „Masz swój pokój, biurko?” itp. Przynajmniej na tą serię pytań mogę odpowiadać z przyjemnością, choć jak się musi relacjonować to samo dziesięciu ciotkom po kolei to można mieć dość. Kolejną grupą ludzi, która ma naprawdę przerąbane na rodzinnych spotkaniach są single. Każdy wypytuje „Masz chłopaka?”, „Masz kogoś?”, „Szukasz kogoś?”, „Podrywają cię chłopaki?” i padają stwierdzenia „Najwyższa pora, żebyś kogoś znalazł/a”. „Najwyższa pora, żebyś wyszła za mąż/ żebyś się ożenił”. Dla mnie, zatwardziałej dość singielki to jest wnerwiające do reszty. Gdybym jednak kogoś poznała i się tym pochwaliła to padłby kolejny grad pytań „Fajny?”, „Ładny?”. „Jaki jest?”, „Co lubi?” i te najgorsze pytania „Kiedy ślub?” a po ślubie znowusz „Kiedy dzieci?”. Czasami bywa to nie do zniesienia.
Te pytania biorą się jednak z miłości i troski. Jesteśmy ważni dla naszej rodziny, tak samo jak ona jest ważna dla nas. Jednak jest w tym wypytywaniu wiele przesady. Wszyscy chcą wszystko wiedzieć, a potem obgadują nas z innymi. Bo oczywiście przy nas złego słowa na nas przecież nie powiedzą. W przypadku młodej osoby, takiej jak ja, nagminne jest traktowanie mnie jak małe dziecko. Te pytania czy sobie poradzę, obawy, że nie, że czegoś nie potrafię, upominanie co coś jak dziecko. To już jest najgorsze. Mimo wszystko ja lubię rodzinne zloty i rozmowy przy herbacie, kawie, lampce wina i dobrym jedzeniu, szczególnie właśnie w święta. Życzę wam jak najmniej wypytywania o wszystko i wciskania jedzenia na siłę. Zdrowych i wesołych świąt!