Lubicie jeść? To na pewno. A gotować? Z tym już bywa różnie. Ja bardzo lubię gotować i piec ciasta. Uważam, że warto sobie samemu gotować obiady, a nie jeść wiecznie w barach czy robić tylko na szybko jakieś zupki chińskie i dania z torebek lub kupować gotowe i odgrzewać. Ja jestem wszystkożerna. No, prawie, bo należałoby wziąć pod uwagę, że nie wszystko co jadalne już jadłam. Na przykład nigdy nie jadłam owoców morza i raczej nie mam ochoty. Poza tym do moich ulubieńców nie należą oliwki i czerwona kapusta. Najtrudniejsze dla mnie w całym procesie przygotowywania sobie jedzonka są zakupy. Nie dość, że większość rzeczy, które  chcę kupić zwykle są na najwyższych półkach i takie moje 153 centymetry ma nie lada kłopot z sięgnięciem, to jeszcze zajmują mi najwięcej czasu. Bo ja chcę wiedzieć co jem. To jest w tym wszystkim najlepsze. WIEM CO JEM! Gorszego antychemika ode mnie nigdzie nie uświadczysz!

Kupuję tylko to co zawiera jak najmniej chemii i radzę wam wszystkim – czytajcie składy! Czytajcie, ale nie tylko pod kątem tego co zawiera dany produkt, ale czego najwięcej, a czego najmniej, bo właśnie w takiej kolejności są wypisane składniki. Ładują teraz tyle tych świństw do jedzenia, że aż strach… i nie tylko do jedzenia. Mamuśki, poczytajcie ulotki słodkich syropków zanim podacie je swoim dzieciom! To jest właśnie marketing. Producenci zabijają się o zawartość naszych portfeli. Właśnie tak! Dodają konserwanty, żeby produkty mogły leżeć w sklepach ile się da, żeby ktoś wreszcie się zlitował i kupił wspomagając finansowo producenta. Dodatki smakowe, aromaty, barwniki, żeby wszystko wyglądało ładnie, pięknie i było pyszne w smaku. To samo koncerny farmaceutyczne. Dowalają dodatki smakowe do leków, żeby były smaczniejsze i przede wszystkim po to, by znęcić rodziców do kupowania dla dzieci, bo pyszny, slodziutki, malinowy syropek dziecko, które zwykle nie lubi leków, chętnie wypije. Dlatego uważajcie na to co kupujecie!!!

U mnie do moich upodobań dochodzi też to, że nie dość, że jestem ektomorfikiem, innymi słowy czyli chudzielcem obżartuchem (więcej kiedy indziej), to jeszcze mam takiego kumpla, który nazywa się refluks. Odbijanie na porządku dziennym. Za dużo czosnku? O zgrozo! A tak go lubię… No nic. Do tego zaczęłam pracować. Na szczęście mam za sobą taki etap życia jak studia i właśnie wtedy się wszystkiego nauczyłam. Niestety nie dało się bez baru. Jak się miało zajęcia do godziny 17, a nawet 20stej to zero szans na jedzenie w domu. Jednak zawsze kiedy tylko ten czas był to gotowałam sobie sama. Najpierw kupowałam gazetki. Mała gazetka z przepisami za złotówkę, co miesiąc, nie powiem jaka, bo nie będę reklam robić. Szukałam, grzebałam za przepisami prostymi, szybkimi, zdrowymi i takimi, by zakupy nie zrujnowały mi i tak dość marnego budżetu. A tak w ogóle to wszystko zaczęło się w domu. Pomagało się zawsze od dziecka mamusi w kuchni. Stąd już trochę umiałam, a jak zaczęłam gotować to się przekonałam, że naprawdę potrafię.

Na początku to były najzwyklejsze rzeczy. Makaron z jakimś sosem, pieczarkowym albo pomidorowym, ryż z kurczakiem i warzywami – często z mrożonki, chudy rosół z kurczaka, który potem zamieniał się w jakąś zupinę pomidorową albo jarzynową. Skończyło się na wszelkiego rodzaju kaszach, szpinaku, brokułach, soczewicy i tym podobnych oraz przekonaniu, że gotowanie to wcale nie jest żadna wielka sztuka i trudność. A eksperymentowanie i próbowanie nowości, jakimi dla mnie były do niedawna szpinak czy soczewica jest najlepsze! Do tego to idealne odstresowanie. Większość z was popukałaby się teraz w czoło. Praca i kiedy tu samemu gotować? A wieczorkiem! Zamiast się obijać przed telewizorkiem to lepiej poobijać się o kuchenne blaty i przez następne dwa dni wracać spokojnie do domu i pierwsze co – jeść obiad! Do tego jeszcze sałatka na drugie śniadanie do pracy i to się nazywa wyżerka! Wystarczy tylko nie być leniem!

Jak myślicie, czy gotowanie uczy kreatywności? Oczywiście! Przecież zanim coś upitrasisz to musisz wymyślić co, z czym itd. Łączenie produktów, zadbanie by apetycznie wyglądało, to wszystko pomaga zwiększyć naszą kreatywność. Pieczemy ciasta na święta. Boże, jak ja to kocham, to wy pojęcia nie macie. Ten rozgardiasz, jedno ciasto już w piecu, drożdże już mało nie wykipią, potem ciasto drożdżowe rośnie pod sufit. Ach… cudowny czas! Na końcu ozdabiamy zawsze nasze wypieki, prawda? Polewy, posypki, kremy, itp. To też wymaga nieco kreatywności, żeby wymyślić takie ozdoby szczególnie na torty, bo inaczej trzeba ozdobić tort dla dziewczynki, inaczej dla chłopca, inaczej na chrzciny, a inaczej na urodziny, prawda?

Jednak na koniec po tym wszystkim zostaje jeszcze jedna rzecz – mycie garów. Moja „ulubiona” czynność. Jednak tego też nauczyły mnie studia i moje ówczesne współlokatorstwo. Bez przerwy była góra brudów w zlewie, a jak wreszcie raczyli umyć to wszystko lądowało na suszarce i ja jak już miałam miejsce, by umyć swoje to znowu nie miałam gdzie położyć na suszarce… Irytowało mnie to tak nieznośnie, że postanowiłam się w kuchni zorganizować. Myję więc miski, łyżki, sitka, talerzyki na bieżąco podczas gotowania. Użyję, już nie będzie mi więcej potrzebne to od razu myju myju i na suszarkę, a nie zbierać górę brudów. Tym sposobem po najedzeniu się mam do mycia tylko… talerz po jedzeniu i widelec. Ewentualnie tylko jakiś garnek albo patelnię, z której nakładałam na talerz, bo by mi na tym talerzu wystygło zanim zdążyłabym umyć.